Olka:
Dziś główny punkt naszej wyprawy, którą nazwaliśmy „wyprawą N5”. Nie zrywaliśmy się z łóżek zbyt wcześnie, musieliśmy porządnie się wyspać po wczorajszym ciężkim dość dniu, do tego wiedzieliśmy, że będziemy potrzebowali dużo energii. O 8.30 zjedliśmy śniadanie (w cenie pobytu w River Parku – szwedzki stół) i ok. 9.30 wyruszyliśmy do Energylandii. Wybraliśmy się samochodem, choć to zaledwie dwie minuty jazdy, jednak Zator nie narzuca się ścieżkami dla pieszych, więc spacer uznaliśmy za zbyt niebezpieczny. Bramy otwarto wcześniej niż zwykle, więc nie musieliśmy już czekać. Bilety mieliśmy kupione przez internet, ominęliśmy kolejki przy kasach (które i tak poruszają się błyskawicznie, jest ich kilkanaście). Przywitała nas radosna dziecięca piosenka, słynny Energuś i tancerze, dzieciaki wchodziły z „banami” na twarzach. My od razu dostrzegliśmy sklepy z gadżetami, więc w głowach przeliczaliśmy jak bardzo uszczuplą się dziś jeszcze nasze portfele. Nie mieliśmy złudzeń, że park rozrywki nie będzie próbował z nas jak najwięcej wyciągnąć, takie miejsca to prawdziwy finansowy extreme. Natka od razu wyczaiła lody kręcone, pierwsze porcje zjedli jeszcze zanim zaczęli korzystać z atrakcji.
Zaczęliśmy od strefy familijnej, ustawiliśmy się w niedługiej kolejce do Frutti Loop Coaster i od razu zaczęły się schody: Maciek wtulił się w Marcina wystraszony, oświadczył, że „nigdzie nie wchodzi”. No cóż, nie zmusimy go, więc weszłam do wagoniku gąsienicy ze starszakami, a Marcin z Maćkiem zostali „na dole”. Przynajmniej zdjęcia nam mogli zrobić 🙂 Sam przejazd faktycznie familijny: chwilami szybko, chwilami wolniej, sama w pewnej chwili się wystraszyłam podczas zjazdu, ale raczej wersja light.
Następnie dorwaliśmy traktory na Farmie Krasnali, to z kolei gatunek dla najmłodszych, w części Bajkolandii. Piękne kolory, dużo zakrętów i Maciek mógł usiąść za kierownicą i „przewieźć” ojca na miejscu dla pasażera. W Bajkolandi chłopaki „zaszaleli” jeszcze w strażackich wozach z sikawkami na Super Pompie. To typowa atrakcja dla dzieci w wieku Maćka. Natalka w tym czasie miała okazję wraz z animatorkami tworzyć piękne bańki mydlane.
Dalej skierowaliśmy się do piramidy na seans 7D. Wyświetlali akurat Alicję w Krainie Czarów. Wszystkie filmiki trwają 5 minut. Zapowiadało się ciekawie a zaczęło się jeszcze ciekawiej… Maciek wybuchł płaczem po minucie: dźwięk, okulary 3D i okrzyki przerażenia innych dzieci jeszcze jakoś znosił, ale turbulencje w fotelu to dla niego za dużo. Pomimo zakazu, Marcin odpiął siebie i jego i uciekł z widowni. W tym momencie byliśmy bliscy załamania – tyle kasy, a zapowiadało się, że trzeba będzie przez naszego Malucha zakończyć zabawę wcześniej.
Na Spływ Kopalnia Złota weszłam już ze starszakami, Marcin poszedł z Maćkiem na kolejne lody włoskie. Dla nas atrakcja była całkiem ciekawa. Łódki chwilami dość szybko poruszały się po krętej trasie. Ale to nic szczególnie strasznego. Oboje z Marcinem z zazdrością spoglądaliśmy co chwilę w górę na wariatów zawieszonych na Space Boosterze, Space Gun, czy Aztec Swing. Z dzieciakami u boku o strefie ekstremalnej mogliśmy jedynie pomarzyć. Pozostaliśmy w strefie familijnej.
Stanęliśmy w kolejce przy kolejnej wodnej atrakcji, Atlantis. To takie pontony, które poruszają się wodnymi kanałami po dość dużej i atrakcyjnej powierzchni, chwilami wpływ pod górę, chwilami gwałtowny spływ. Całość wygląda dość ładnie, zwłaszcza z mostków widokowych zamontowanych w dwóch miejscach nad kanałami. Po około 15 minutach stania w kolejce, Maćkowi zachciało się siku, więc i z tej atrakcji skorzystaliśmy z Emilem i Natalą jedynie w trójkę.
Ostatnią deską ratunku przed wyrzuceniem pieniędzy w przysłowiowe błoto wydawał się Water Park. I faktycznie tak było. Maciek od razu wskoczył w kąpielówki i wbiegł do basenu. Natalka dołączyła do tańczących przy wodzie tancerek i do wody wchodziła jedynie w przerwach pomiędzy tanecznymi pokazami. Bawiła się świetnie. A my mieliśmy chwilę relaksu na leżakach pod parasolami i przy sztucznych palmach. Water Park prezentuje się naprawdę imponująco, wszystko jest świetnie zorganizowane, jest czysto, zwłaszcza w przebieralniach i toaletach, których jest naprawdę sporo. Miejsca na wypoczynek również, więc pomimo dużej ilości ludzi, nikt nie ociera się o siebie. Do tego lody i obiad zaraz przy basenach, więc właściwie można tam spędzić nawet kilka godzin. My tak właśnie zrobiliśmy. Water Park okazał się ulubiona atrakcją Energylandii dla moich dzieci. Marcin oczywiście nie mógł tego nie skomentować. Uszczypliwie wypomniał, że morską plażę mamy niecałe dwieście kilometrów od domu i za darmo… Ale nauczyliśmy się już olewać jego komentarze tego typu. Sam ostatecznie kąpał się w słońcu i chyba dość dobrze się bawił. Ale pomarudzić musiał w swoim stylu, chyba żeby dzieciaki nie były tymi najgorszymi 😉
l
Po paży przyszedł czas na Extreme Show, które okazało się drugą, po parku wodnym, najlepszą atrakcją Energylandi dla chłopaków. To pokaz kaskaderski motocyklistów, kierowców wyścigowych aut i rowerzystów. Zapach palonej gumy i ryk silników skutecznie odstraszyły jednak Natalię, którą musiałam zabrać z widowni i nie było mi dane nacieszyć swoich oczu i uszu. Na szczęście chłopaki wszystko mi nagrali. Naprawdę było co oglądać!
Następnie Maciek znów wsiadł za kierownicę w Jeep Safari, zrobił sobie zdjęcie z żółtym Transformersem, wsiadł z nami na kolejkę widokową Magic Fly, a Marcin z Emilem zbliżyli się trochę do extremalnych przeżyć na Boomerangu.
Podsumowanie
Jeden dzień na zwiedzenie Energylandii, czyli 8 godzin (dziś wyjątkowo park był otwarty dłużej, do 20.00) w zupełności wystarczy. Cena biletu jest raczej sprawiedliwa (109zł/os), zwłaszcza dla miłośników ekstremalnych doznań. Rollercoastery w strefie ekstremalnej naprawdę robią duże wrażenie. Trzeba się jednak przyszykować na długie oczekiwanie na każdą ekstremalną atrakcję w kolejce. Dziś na wejście na Space Booster czekało się 1,5 godziny, a chętnych i tak przybywało. Dla rodzin takich jak my strefa familijna jest idealna, jednak przy dwójce i większej ilości dzieci w różnym wieku niezbędnych jest przynajmniej dwóch dorosłych. Zawsze jest ryzyko, że któreś z dzieci będzie wolało tylko popatrzyć zamiast spróbować niektórych atrakcji. Do tego należy uzbroić się w dodatkową gotówkę, Energylandia robi ogromny biznes na sklepach z gadżetami, które nie są tanie (np. mała maskotka Energusia kosztuje 35zł), oraz na gastronomii. Tu muszę ich pochwalić, bo jedzenie jest naprawdę smaczne, zarówno lody, jak i fast-foody i ciepłe słodkości. Starałam się próbować jak najwięcej żeby móc o tym napisać i serio nie zawiodła mnie żadna potrawa.
Jeśli chcecie skorzystać z karty dużej rodziny, lepiej bilety kupić w kasach. Ja kupując przez internet nie mogłam skorzystać ze zniżki 5%.
Na pewno warto odwiedzić to miejsce z dziećmi, mam tylko nadzieję, że Energylandia zdecyduje się wprowadzić bilety rodzinne, bo dla rodzin 2+3, jak moja, wycieczka tutaj kosztowała w moim odczuciu majątek, nawet jeśli wziąć pod uwagę tylko bilety i pieniądze zostawione tu dodatkowo. Długo nie zdecydujemy się przez to na kolejny wypad tutaj, a chętnie byśmy wrócili gdyby bilety były tańsze. Za dużo trochę jest okazji do dodatkowego wyskakiwania z gotówki, takich jak salony gier czy wspomniane już sklepy.
Młodzież i dorośli na pewno nie pożałują wydanych tu pieniędzy.
Stanowczo odradzałabym jednak przyjazd tu z małym dzieckiem, takim do 4 lat. Trzeba się wtedy ograniczyć do Bajkolandii, która w większości ma atrakcje podobne do tych w popularnych dziś „fikolandach” czy innych wesołych miasteczkach, tylko lepiej zrobione i bardziej kolorowe.
Muszę też pochwalić bardzo liczna obsługę parku. Wszyscy są bardzo mili i pomocni, animatorzy świetnie wykonują swoją pracę.
Zdecydowanie brakuje dużej zjeżdżalni wodnej dla miłośników wrażeń, bo te w Water Parku są raczej dla dzieciaków, jednak park wciąż jest w budowie. Widoczne są już prace nad wodną Anakondą, Speed Roller Coasterem i Viking Ride, które najprawdopodobniej będą gotowe w przyszłym sezonie. Na terenie parku powstaje już też najszybszy i najwyższy Roller Coaster w Europie, Energylandia rozwija się naprawdę bardzo szybko. Trwają też już prace nas strefą hotelową przy parku.
Wróciliśmy do ośrodka przed ósma, dzieciaki zjadły kolacje w świetnych humorach, długo jeszcze wspominały atrakcje dnia, co znacznie zmniejszyło nasz ból po utracie cennych złotówek 😉