Mój Boston

Mój Boston

Spełnianie marzeń dziwnie smakuje. Zabawne… Czekasz na coś całe życie, nawet nic nie planujesz, bo przecież marzenia się nie spełniają. Mimo to marzysz tak mocno, że zaczynasz czuć smak, zapach, widzieć kolory.

Ponad 30 lat temu, w moich marzeniach o Bostonie popłynęłam tak głęboko, że dziś moje wspomnienia z dzieciństwa to przede wszystkim wspomnienia tych marzeń. Nie pamiętam szarego komunizmu, chodź dorastałam w latach 80tych. Moje wspomnienia z dzieciństwa są kolorowe, pachną bostońskim betonem, smakują bostońską pizzą…
Dziwne, że kiedy już stajesz przed marzeniem, wiesz, że za chwilę chyba się spełni… Nie czujesz nic co przypomina dawne podniecenie na myśl o możliwości dotknięcia tego o czym marzysz. Nic. Jakby lot w marzenia był zwykłym spacerem (o nie – spacer to luksus!), drogą do pracy, odwiedzinami u cioci….

Czy Boston mógł mnie czymś zaskoczyć? Mógł. Przecież nie miałam wygórowanych oczekiwań. Marzenie już dawno stało się całkiem realną opcją, a to znacznie obniża podekscytowanie.

A jednak…
Mój zachwyt stolicą Massachusetts trudno będzie opisać słowami, choć zwykle słowa nie sprawiają mi problemu 😉
Spróbuję. Pozwolę by zmysły dyktowały słowa 🙂

 

Wzrok

Pierwsze spojrzenie na Boston. Okno samolotu, zbliżamy się do lądu, pod sobą widzę niską zabudowę, osiedla mieszkalne pełne „bostodomków” (tak je pieszczotliwie nazwałam, zdrobnienie w tym przypadku oddaje stosunek ich rozmiaru do wysokości bostońskich drapaczy chmur), oraz nieregularne bostońskie wybrzeże, trochę plaży, kilka widocznych portów. Dopiero po wylądowaniu z okna samolotu widzę w oddali MÓJ BOSTON, czyli charakterystyczną dla tego miasta wysoką zabudowę, którą znam na pamięć od dzieciństwa. Kiedy później chodzimy po mieście, widać, że krajobraz sprzed 30 lat uległ wyraźniej zmianie. Wieżowców jest znacznie więcej. Z bliska są czyste, kolorowe, monumentalne i wreszcie trójwymiarowe! Stoją blisko siebie, przez co niektóre ulice u ich stóp zdają się nigdy nie ogrzewać w promieniach słońca. Mimo to są przyjemne dla oka, zorganizowane, każda przecznica odkrywa inną perspektywę widoku na bostońską miejska dżunglę. W środku tej dżungli mieszczą się miejskie boiska, parki pamięci, historyczne pomniki, a nawet niewielkie kilkusetletnie klimatyczne nekropolie….

   


W parku Boston Common, najstarszym amerykańskim parku publicznym, część wysokiej zabudowy miasta widać zaraz za gałęziami drzew, lub w oddali z piknikowego wzgórza. Dla moich oczu to widok wręcz mistyczny. Chcę go zatrzymać, mrugam, wyobrażając sobie, że powiekami pstrykam jak aparatem zdjęcia. Wzrusza mnie to. Obraz Bostonu ze wzgórza parku Boston Common wspominam dziś jako najpiękniejszy w całej podróży, jako moment kluczowy, moment zero, ten, w który prawdziwie poczułam spełnione marzenie. Zabiorę ten obraz do domu…


Jeszcze metro. Podziemne stacje znam z filmowych scenografii. W pociągach bostońskiego metra widzę wszystkie odcienie ludzkich twarzy, obywateli całego świata, przedstawicieli wszystkich ras, grup wiekowych, emocji i temperamentów.

   

Słuch

Dźwięk Bostonu to kombinacja hałasu startujących samolotów, syren kolejowych i stukotu pociągów, również samochodowych klaksonów, oraz sygnałów policyjnych o zmiennym tonie. To również rozmowy w różnych językach, zlewające się w jeden przyjemny dla ucha bełkot, od czasu do czasu tylko przebija się piękny amerykański akcent charakterystyczny dla mieszkańców Massachusetts.
Na plaży cudowny szum fal i dźwięki miasta w oddali, oraz „płaczu” mew, rybitw i gołębi…

Boston brzmi też uliczną muzyką i są to niezwykle rozrywkowe dźwięki!

 

Węch

Moje dziecięce wyobrażenia okazały się trafne. Boston „pachnie” spalinami, pizzą (najbardziej w okolicach Little Italy), ale również owocami morza, zwłaszcza małż, ostryg i homara.
Poza tym Boston co chwilę pachnie też marihuaną, zabawna ciekawostka… 😉
Bostońska plaża pachnie podobnie do polskiej, drobnym piaskiem i morzem :-))))
Podziemia metra mają zapach gumy i wilgoci, a wagony pociągów pachną ludźmi, którzy je wypełniają.

   

 

Smak

Boston smakuje przede wszystkich homarem, ostrygą i małżami, zanurzonymi w „boston chowdah” (czyli gęstej kremowej zupie na bazie owoców morza, w wersji najpopularniejszej w tym regionie z kawałkami homara), pizzą i hamburgerem, serowym makaronem „mac and cheese”. Również hot-dogiem i „lobster rollsami”, oraz słodkościami – pistacjowym cannoli z Mike’s Pastry (od 1946 roku ta rodzinna włoska piekarnia z bostońskiego North End’u, doczekała się wielu punktów w całym Bostonie i stała się jednym z symboli tego miasta), oraz słynnymi pączkami Dunkin Donuts.

  

Moje wegetariańskie kubki smakowe homara nie przyjęły, jak i większości typowo bostońskich przysmaków. Ale cannoli i Dunkina spróbowałam, faktycznie smaczne, choć nie mogłyby nawet konkurować z naszym polskim pączkiem!
Nasze posiłki w Bostonie były raczej międzynarodowe, czyli greckie, włoskie i wietnamskie, bo zamiast tłustych mięsnych i obficie serowych amerykańskich dań, wolałyśmy lekkie zdrowe warzywa i makarony. Oczywiście wszystko obficie zapijałyśmy winem, które w Ameryce nas nie zawiodło, oraz miejscowym piwem, popularnej tutaj marki Samuel Adams 😉

 

Hotelowe śniadania również były typowo amerykańskie, ale całkiem znośne, z goframi, owsianką, serkiem Philadelphia i chlebem tostowym.
Przed odlotem, już na lotnisku, skusiłyśmy się na bostońskie „Wahlburgery” (dla mnie wersji wege oczywiście) i faktycznie były pyszne!

Dotyk

Dotykanie Bostonu to gładzenie dłonią czyściutkich elewacji budynków, są gładkie, jakby pokryte cukrową glazurą.
Można też zanurzyć dłonie, lub stopy w wodach oceanu. Można malować palcami labirynty po miękkim białym piasku na miejskiej plaży, zbierać bostońskie duże i małe muszle, można przyjemnie wdychać bostońskie powietrze, nie jest to trudne – Boston oferuje ogromne przestrzenie, nigdzie nie jest zatłoczony, można swobodnie otworzyć płuca, rozłożyć ramiona i tańczyć na ulicy.

 

Jak zorganizowałyśmy ten wyjazd?

Po kolei:
1) Na początku ustaliłyśmy wstępne ramowe daty wyjazdu, czyli czas, kiedy obie mogłyśmy bez stresu zapanować wielogodzinna przesiadkową podróż, czas na przystosowanie do innej strefy czasowej, a po powrocie konieczny długi sen!
2) Następnie zaczęłam szukać lotów na sprawdzonym już portalu eSky. Nie ograniczałam się do jednego miejsca wylotu, szukałam lotów z Warszawy, Berlina i Monachium, ale również z innych lotnisk europejskich, zmieniając bez końca miejsce wylotu, aż trafiłam na Szwajcarię. Paradoksalnie, jeden z najdroższych krajów Europy miał najtańsze połączenia z Bostońskim lotniskiem. Najtańsze loty znalazłam właśnie z Zurychu i Bazylei. Postawiłam na Bazyleę, choć z obu miast dostępne były podobne ceny lotów. Wiedziałam, że z Berlina do Bazylei samoloty EasyJet latają kilka razy dziennie i ceny biletów są naprawdę niskie. Kiedy już wiedziałam jakie linie lotnicze i który lot mnie interesuje, przeszłam bezpośrednio na stronę przewoźnika (na eSky zawsze szukam lotów, ale bilety kupuję zawsze bezpośrednio na stronach konkretnych linii lotniczych), czyli American Airlines. Kupiłam dwa bilety na lot Basel-Boston z przesiadką w Londynie. Starałam się złapać jak najwcześniejsze połączenie. Dzięki temu, mimo, że cała podróż trwała łącznie ponad 11 godzin, dotarłyśmy do Bostonu o 14.00, choć wyleciałyśmy przed 7.00 rano. Zyskałyśmy jeszcze pół dnia na zwiedzanie 🙂
Bilety do Bazylei z Berlina były bajecznie tanie, za podróż w obie strony z rezerwacją miejsca przy oknie zapłaciłam 80 euro.


3) Kolejnym etapem było znalezienie odpowiedniego noclegu. Ponieważ, nigdy wcześniej nie podróżowałyśmy po USA, hotel wydawał nam się najbezpieczniejszą opcją. Na Bookingu znalazłam świetną ofertę niedrogich noclegów ze śniadaniami w przylotniskowym hotelu Hampton Inn Boston Logan ( https://www.hilton.com/en/hotels/boslahx-hampton-boston-logan-airport ) . Hotel oferował bezpłatny autobus lotniskowy i podwózkę do stacji metra do centrum każdego dnia. Cenowo był bezkonkurencyjny, dodatkowo dawał możliwość bezpłatnego odwołania.

4) Kiedy miałyśmy już kupione bilety lotnicze i rezerwację noclegów, nadszedł czas na wypełnienie ESTA, czyli dokumentu uprawniającego obywateli RP do wjazdu na teren Stanów Zjednoczonych. Najlepiej od razu ściągnąć sobie aplikacje ESTA, żeby przez nieuwagę nie wypełniać wniosku na stronach pośredników. Ja popełniłam ten błąd i ostatecznie zamiast $21, bo tyle wynosi opłata za ESTA, zapłaciłam za ten dokument ponad $90! Wypełnienie ESTA nie jest trudne, choć wymaga cierpliwości i skupienia. Należy też znać adres, pod którym mamy przybywać w USA. Jeśli źle wypełnimy dokument, można go anulować i wypełnić nowy, ale jest to czasochłonne, więc lepiej skupić się i zrobić to raz a porządnie.

5) Do wjazdu do USA należy też posiadać ważny paszport, więc musiałam upewnić się, że mój nie stracił ważności. Kiedy to już było ogarnięte, mogłyśmy się pakować 🙂 Dokupiłam jeszcze miejsca przy oknie w Boeing 777, które miał nas przetransportować z Londynu do Bostonu, oraz wybrałam na stronie American Airlines odpowiadające nam menu na całą 7,5 godzinną podróż.

6) Będąc już w Bostonie, wykupiłyśmy w automacie na stacji metra  kartę komunikacji miejskiej „Charlie Card”, która kosztuje 22,5 dolara i upoważnia do przejazdów metrem i miejskimi autobusami przez 7 dni.


Co warto zobaczyć w stolicy Massachusetts?

1. Freedom Trail


My postawiłyśmy na zwiedzanie wzdłuż Freedom Trail. To doskonałe rozwiązanie dla każdego nowicjusza w mieście. Freedom Trail to oznaczona na bruku bostońskiego North End linia prowadząca wzdłuż wszystkich najważniejszych historycznych punktów. Trasa rozpoczyna się w miejskim parku Boston Common (w parku można właściwie spędzić cały dzień, ma miejsca piknikowe z widokiem na miasto, lodowisko i mnóstwo ławeczek) i prowadzi turystę przez kilka kilometrów aż do statku USS Constitution. Trasa jest piękna, przyjemna, pozwala zwiedzić centrum miasta i poznać jego historię, poczuć ducha Bostonu, a tym samym Ameryki.

USS Constitution jest przycumowany w porcie, z którego rozpościera się piękny Boston Skyline, czyli widok na bostonskie wieżowce, które zarówno za dnia, jak i nocą, robią niesamowite wrażenie.

Na trasie Freedom Trail mijamy m.in.:

W parku Boston Common wzruszający pomnik The Embrace, wykonany z bronzu przez Hanka Willisa Thomasa, upamiętniający Martina Luthera Konga Jr.

Massachusetts State House, czyli siedziba rządu Wspólnoty Massechusetts, z okazałą złotą kopułą.

Granary Burying Ground, oraz King’s Chapel Burying Ground, czyli dwa z wielu historycznych cmentarzy Bostonu (łącznie jest ich aż 16!), miejsca pochówku amerykańskich patriotów, m.in. Sama Adamsa i Paula Rever’a, Johna Winthropa. Robią duże wrażenie na tle bostońskich wieżowców.

 

Boston Irish Famine Memorial, przepiękny pomnik łączący trasy Freedom Trail, oraz Irish Heritage Trail. To pomnik upamiętniający jedną z najtragiczniejszych klęsk głodowych w historii ludzkości, oraz zwraca uwagę na irlandzkie dziedzictwo w Bostonie.

Old State House i Boston Massacre Site (miejsce Masakry Bostońskiej)

   

Pomnik Samuela Adamsa

Pomnik, oraz dom rodzinny Paul’a Rever’a, amerykańskiego patrioty, bohatera walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Dom jest najstarszym zachowanym drewnianym budynkiem w Stanach Zjednoczonych.

2. Fan Pier Park i Fan Pier Walkway na South Boston Waterfront


3.Spacer Downtown Waterfront od Long Wharf i New England Aquarium

Spacer wzdłuż wybrzeża z ekskluzywnymi hotelami: Boston Harbor i Intercontinental Boston, gdzie można usiąść na ławeczce i podziwiać widok na Muzeum Tea Party i cały South Boston Waterfront.


4. Little Italy na North End, czyli włoska dzielnica „Mała Italia”.


5. Bostoński Cambridge

Dojedziemy do niego bez problemu z North End’u czerwoną linią metra. Cambridge jest siedzibą dwóch najlepszych uniwersytetów świata, czyli Harvardu i Massachusetts Institute of Technology (MIT). Wycieczka po kampusie Harvardu z jednym ze studentów jako przewodnikiem to naprawdę bardzo ciekawa atrakcja. Samo miasteczko Cambridge jest bardzo spokojne, zupełnie inne od komercyjne go centrum Bostonu.

Przy kampusie Harwardu, można odwiedzić m.in Muzeum Historii Naturalnej, z imponującymi zbiorami obecnej i dawnej flory i fauny, w tym również ekspozycje dotyczące prehistorii, zmian klimatycznych. Na nie największe wrażenie zrobiła jednak część z kolekcją minerałów i skał, zarówno ziemskich, jak i kosmicznych.

Muzeum za swoją największą dumę uważa jednak kolekcję Glass Flowers, unikatową kolekcję szklanych modeli roślin, stworzoną przez parę czeskich artystów, ojca i syna, Leopolda i Rudola Blaschków, w latach 1886-1936.

Muzeum częściowo połączone jest z Muzeum Archeologiczno-Etnicznym, Peabody Museum of Archeology & Ethnology, gromadzącym i udostępniającym kulturowe dziedzictwo ludów całego świata, w tym również rdzennych mieszkańców Ameryki.


6. Bostonskia plaża Revere Beach nad oceanem.

To doskonała opcja na odpoczynek po kilku dniach zwiedzania żywiołowego centrum. Prowadzi do nich niebieska linia metra. Bostońskie plaże (na bostoński wybrzeżu jest ich naprawdę sporo) są czyste i piaszczyste, otoczone spokojnym hotelami i apartamentowcami dla turystów, oraz betonowymi blokowiskami. To zdecydowanie najspokojniejsza cześć miasta, jaką widziałyśmy, ale z pewnością tylko z powodu zimowej pory roku.

7. Faneuil Hall Marketplace (znany powszechnie jako Quincy Market).

To trzy historyczne budynki: środkowy Quincy Market, oraz North Market i South Market, które tworzą najlepsze centrum restauracyjno-zakupowe w Bostonie. Historyczne umiejscowienie w starych granitowych budynkach w samym centrum Downtown Boston powoduje, że miejsce stanowi idealny przystanek na trasie Freedom Trail, lub po prostu osobną destynację podczas pobytu w Bostonie. Można tu spędzić pół dnia na zakupach, oraz próbując tańszego niż w restauracjach tradycyjnego lokalnego jedzenia (którego jest tu najwięcej), jak i kuchni międzynarodowej, oraz deserów. Na piętrze budynku pod okazałą kopułą znajdują się liczne stoliki, idealne miejsce na smaczny obiad po zakupowym szaleństwie w gronie przyjaciół. Po południu Quincy Market pełen jest młodych ludzi, turystów, ale również stałych mieszkańców Bostonu, którzy przychodzą tu na sprawdzony pyszny posiłek po pracy.

Znajdują się tu liczne sklepy z bostońskimi pamiątkami, sklepiki irlandzkie, muzyczne, sportowe, oryginalne butiki, sklepy z zabawkami, jak i Boston Campus Gear, gdzie można kupić pamiątki nawiązujące do Bostońskich uniwersytetów, jeśli nie planujecie osobnej wizyty w Cambridge.

Na pewno jest to miejsce, gdzie można zrobić najtańsze zakupy w mieście i warto obkupić się w pamiątki tutaj, bo w lotniskowych sklepikach można na tych samych produktach wydać wielokrotnie więcej. Ja bardzo żałuję, że nie spędziłyśmy tutaj więcej czasu – na pewno koszty mojego bostońskiego zakupowego szaleństwa byłyby dużo niższe!

 

Miary 

Wybierając się do USA warto pamiętać, że niektóre sfery życia codziennego „mierzone” są tam zupełnie inaczej niż w Europie. Cna paliwa na stacjach podawana jest w galonach (1 galon= 3,7l), odległość mierzy się nie w metrach i kilometrach, tylko w jardach i milach, wysokość i pojemność w stopach i calach, waga podawana jest w funtach, a temperatura podawana jest w stopniach Farenheita.

Podsumowanie kosztów (końcowo w przeliczeniu na osobę):

termin: 8-14 lutego 2024 (4 pełne dni w Bostonie, 2 dni podróży)

Loty: Bazylea-Boston, Boston-Bazylea: $380/os. = ok. 1500zł, miejsca przy oknie: 59CHF=277zł/os.

loty: Berlin-Bazylea, Bazylea-Berlin: €80/os = ok.350zł/os.

4 noclegi ze śniadaniami w hotelu: $588/2os.= ok. 2400zł/2os. – 1200zł/os.

dokument ESTA – $21 (ja zapłaciłam $98, ale to tylko przez własną głupotę) – 84zł/os.

Charlie Card (tygodniowa karta komunikacji miejskiej) – $22,50 – ok. 90zł/os

wyżywienie: 4 obiady w restauracjach/uliczne jedzenie – ok. $200 – 800sł/os. (jeśli jemy w restauracji, należy liczyć nawet 50 dolarów za obiad z napojem/winem dla 1 osoby, natomiast tanie jedzenie uliczne to koszt 10-20 dolarów)

wino, przekąski w hotelowej restauracji: ok.$100 (lampka wina – 18 dolarów, przekąski serowe z dodatkami ok. 10 dolarów) – 400zł

pamiątki: ok. $300 – 1200zł

Niezbędny komentarz do pamiątek: najtańsze i najlepsze upominki i pamiątki z Bostonu kupicie na Quincy Market! Ja zrobiłam błąd, odkładając takie zakupy na później. W kolejnych dniach, z powodu braku czasu,  nie wróciłyśmy już do Quincy, a nie znalazłyśmy drugiego tak dobrego miejsca na zakupy.

RAZEM: 4100zł (pobyt z wyżywieniem, transport) + 1600zł (pamiątki, alkohol, przekąski)

 

Dodaj komentarz

Zamknij