Koleją przez Polskę #3. W pandemicznej ciszy, w sielskim spokoju ;-)

Koleją przez Polskę #3. W pandemicznej ciszy, w sielskim spokoju ;-)

Tym razem celem naszej podróży były: Kraków, Bieszczady i tradycyjnie już na końcu polskie Wybrzeże – dla wytchnienia po trudach podróży. 10 dni, noclegi w trzech różnych miejscach, plan by przejechać Polskę wszerz i wzdłuż, pochodzić po mieście, po górach i po plaży, omijając tłumy, kolejki, parawany (!) i koronapandemię. Wszystko się udało…prawie.

Żeby jednak było to możliwe, musiałyśmy uruchomić całą skomplikowaną logistykę podróży, rozbić świnki skarbonki i uzbroić się w całe pokłady pozytywnego myślenia, bo pojechać w Bieszczady bez auta wciąż nie jest łatwo, a zrobić tam tylko „przystanek” w dłuższej podróży, to już wyzwanie!

W konsekwencji plan naszej podróży musiał objąć nieco więcej miast i miasteczek, więc droga do końcowego „odpoczynku” (później wytłumaczę skąd ten cudzysłów) nad morzem była nie tylko długa, ale oczywiście również kręta 😉 i ostatecznie ułożyła się tak: Poznań – Kraków – Przemyśl – Ustrzyki Dolne – Sanok – Ustrzyki Dolne – Przemyśl – Kraków – Koszalin – Chłopy

My trzy (ja, moja sis, nasza mamusia) i piątka „naszych” dzieci 😉 Do tego osiem walizek i kilka plecaków. W drogę…

Podróż rozpoczęliśmy w Poznaniu. I już tutaj małe schodki – najpierw dowiedzieliśmy się, że nasz pociąg jest opóźniony o 45 minut, potem w ostatniej chwili został zmieniony peron, na który nasz pociąg miał nadjechać (nie miałam pojęcia, że takie zmiany w ostatniej chwili są możliwe!), więc gdyby nie czujność Emila, pociąg odjechałby bez nas i do wycieczki mogłoby w ogóle nie dojść…

Ale udało się, wgramoliliśmy się z naszym całym bagażem do przedziałów i ruszyliśmy w stronę Krakowa:-) Jechaliśmy pociągiem IC, więc było i wygodnie i przyjemnie chłodno, bo te składy są wyposażone w klimatyzację 😉 W naszym składzie był też wagon restauracyjny – uwielbiam je! Podają pyszną kawę i smacznie gotują 🙂

Ważna wskazówka: rezerwując bilety PKP na stronie dla większej liczby podróżnych, przy jednej rezerwacji można kupić maksymalnie 5 miejsc. Przy liczbie 8 podróżnych, warto pamiętać, że można rezerwować miejsce „obok miejsca już wcześniej zajętego”. To jedyny sposób by wszyscy uczestnicy wyprawy znajdowali się w jednym wagonie, a nawet w sąsiadujących przedziałach 😉

Kraków bez tłumów 

Zwiedzać stolicę historycznej Małopolski we względnym spokoju – bezcenne! Dla tych, którzy często odwiedzają Kraków to pewnie rzecz oczywista, ale pozostałym warto to uświadomić – to miasto jest świetnie skomunikowane, łatwo do niego dojechać bez auta, bardzo wygodnie można się po nim poruszać tramwajem i autobusem, jednak w porównaniu do innych dużych miast, Kraków jest stosunkowo drogim miastem 🙁

Nie tylko ceny biletów na Wawel, ale również bilety komunikacji miejskiej nie zachęcają, zwłaszcza przy tak dużej grupie jak nasza. Tutaj Kraków zdecydowanie przegrywa z Warszawą, która dla rodzin z dziećmi ma mnóstwo cenowych udogodnień. W Krakowie Karta Dużej Rodziny, legitymacja szkolna, czy legitymacja osoby niepełnosprawnej niewiele pomaga 🙁 Z tego powodu czasami bardziej opłacało nam się po prostu skorzystać z usług Ubera, Bolta, czy FreeNow, nawet biorąc pod uwagę konieczność zamówienia za każdym razem dwóch 'taksówek’. 24-godzinny bilet Komunikacji Miejskiej w Krakowie kosztuje 7,50PLN (ulgowy) i 15,00PLN (normalny!) Nawet dla rodziny 2+2 to duży koszt, przy czym biletów czasowych na jednorazowy przejazd w ogóle nie opłaca się kupować. Dla porównania – opłata za przejazd Uberem dla czterech osób w jednym samochodzie to koszt zaledwie 11-15zł…

Piękny, drogi Wawel…

Również zwiedzanie głównej atrakcji miasta, czyli Wawelu, nie należy do tanich, a właściwie należy to wprost wyrazić – jest bardzo drogie. Każda atrakcja wymaga osobnego biletu, a wstęp wolny dotyczy tylko dzieci do lat 7. My na zwiedzenie kilku zaledwie atrakcji, czyli Katedry i krypt, Prywatnych Apartamentów Królewskich, Skarbca Koronnego i Zbrojowni, oraz Smoczej Jamy, zapłaciliśmy łącznie… 380zł!, co w przeliczeniu na jednego uczestnika wyniosło 47,50PLN. To naprawdę dużo, biorąc pod uwagę fakt, że to tylko mała część wszystkich atrakcji, a czas zwiedzenia ich wszystkich to zaledwie łącznie dwie/trzy godziny. Gdybyśmy chcieli pozostać na Wawelu cały dzień i obejrzeć wszystkie atrakcje, zapłacilibyśmy dużo ponad 1,000 PLN.

Biletów nie można zarezerwować online, ilość zwiedzających jest ograniczona (niezależnie od sytuacji epidemicznej), więc należy stawić się w kasie najpóźniej przed południem. Bilet ważny jest tylko w dniu zakupu. Ostatnia rzecz, na którą można by ponarzekać, to obsługa w kasie biletowej Katedry (Katedra wraz z Grobami Królewskimi, Dzwonem Zygmunta, oraz Muzeum i Zamek Królewski obsługiwane są oddzielnie, sprzedaż biletów odbywa się w innych budynkach, to dwie zupełnie niezależne instytucje). Pani sprzedająca bilety była dla nas po prostu nieuprzejma. Co do samej obsługi kasy biletowej Zamku nie mam absolutnie zastrzeżeń.

Oczywiście atrakcyjność ekspozycji będzie oceniona przez każdego odwiedzającego inaczej, ja uważam, że zwiedzanie Wawelu jest pod wieloma względami ciekawe i pouczające, to bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Zbrojownia i Skarbiec okazały się dużą atrakcją dla chłopaków, prywatne apartamenty królewskie już ich mniej ciekawiły, za to chwilami zachwycały mnie i moją córcię 😉

Dziedziniec arkadowy to idealne miejsce do popstrykania pamiątkowych zdjęć, w każdym ujęciu wygląda wyjątkowo. Na wzgórzu funkcjonuje kawiarnia „Słodki Wawel”, gdzie można wygodnie wypić kawę i zjeść coś pysznego, oczekując umówionej godziny zwiedzania.

Choć nie lubię zwiedzać kościołów, Katedra Wawelska zawsze robi na mnie duże wrażenie, lubię zwiedzać krypty. Uśmiecham się wchodząc do Krypty Wieszczów Narodowych. Sarkofagi Mickiewicza i Słowackiego – jeden przy drugim. Tym razem również poświęciłam dłuższą chwilę na zadumę w tym miejscu. O ironio! Jak widać, historia musiała ich pogodzić. Wyobraźnia tu pracuje. Czy wciąż prowadzą ze sobą słowne poetyckie bitwy kiedy nocą Katedra zamyka się przed światem żywych? Czy może regularnie padają sobie w ramiona, jak podczas słynnej kolacji u Januszkiewiczów?…

Wycieczkę po Wzgórzu Wawelskim zakończył spacer przez Smoczą Jamę, czyli małą jaskinię przy posągu Smoka. Wychodzi się tędy na nadwiślański deptak, skąd w malowniczym otoczeniu, najpierw wzdłuż wzgórza, potem ulicą Grodzką, lub przez park, można się udać na Rynek Główny. Tam spędziliśmy popołudnie. Nie było nigdzie tłumów, nawet przy sukiennicach. Dzieciaki miały dwukrotnie okazję wysłuchać Hejnału mariackiego 🙂

Wskazówka: warto mieć w telefonie aplikację Wawel, która bardzo dobrze nawiguje po tym potężnym wzgórzu i kompleksie zamkowym, a dzięki funkcji Bluetooth może służyć za wirtualnego przewodnika. 40 rozmieszczonych na wzgórzu beaconów aktywuje się kiedy się do nich zbliżymy. Dzięki temu możemy dowiedzieć się więcej o historii tego miejsca. Wystarczą słuchawki, lub odpowiednio ustawiony głośnik w telefonie 🙂 Informacje w aplikacji nie są, niestety, uaktualniane na bieżąco, przez co widoczne na niej ceny biletów mogą różnić się od rzeczywistych.

Gdzie spaliśmy: kilka miesięcy przed wyjazdem zarezerwowałam na Booking dwa trzypokojowe apartamenty w jednym budynku od River View Apartment. Dzięki wczesnej rezerwacji uzyskaliśmy bardzo dobrą cenę, a miejsca było nawet dla 12 osób, więc mieszkało się nam wygodnie. Apartamenty są częścią nowoczesnego kompleksu apartamentowców, z balkonu piękny widok na rzekę i Kopiec Kościuszki, czysto i wygodnie, a kontakt z właścicielem na 6+. Polecam bez zastrzeżeń!

Po dwóch dobach w Krakowie, ruszyliśmy pociągiem w kierunku Przemyśla. Samego miasta nie zwiedzaliśmy, ale już sam dworzec kolejowy robi ogromne wrażenie. Bardzo zależało mi na tym żeby pokazać go dzieciakom. Między innymi dlatego nie zdecydowałam się zrobić przystanku w Rzeszowie, skąd była większa szansa na złapanie połączenia z Ustrzykami Dolnymi, do których zmierzaliśmy.

A Dworzec Główny w Przemyślu wygląda tak:

Dosłownie można poczuć się jak w podróży do przeszłości 🙂

Przy dworcu już czekał na nas minibus, który zarezerwowaliśmy z polecenia właścicielki naszego bieszczadzkiego domku. To był w czasie pandemii jedyny sposób żeby dostać się do Ustrzyk. Kiedy kupowałam bilety kolejowe (miesiąc przed wyjazdem, wcześniej bilety nigdy nie są dostępne), nie funkcjonowały jeszcze usługi PKS, nie pracowały firmy przewozowe, nie jeździły prywatne busy, a trasy kolejowe właściwie w Bieszczadach nie funkcjonują.  Bus na trasie Przemyśl-Ustrzyki Dolne i z powrotem był najdroższym wydatkiem tej wyprawy. Łączny koszt wynajmu wyniósł 700zł. Ale czas podróży w jedną stronę to przeszło godzina i w pewnej chwili stanęłyśmy przed wyborem: odpuszczamy te Bieszczady, albo dopłacamy i bez żalu realizujemy cel podróży. Rok temu zrezygnowałyśmy z tego kierunku właśnie z powodu trudnego dojazdu.  W tym roku pokonałyśmy już tyle przeszkód by ta podróż mogła się odbyć, że wycofywać się z powodu tych kilku dodatkowych stówek nie miało sensu!

Sielskie Ustrzyki Dolne

Kierowca busa okazał się kobietą:-) Piękna Pani Ewa odebrała nas z dworca i drogą przez urokliwy Arłamów, zawiozła nas do Ustrzyk Dolnych, na sam stok narciarski przy stacji Gromadzyń, do naszego drewnianego domku…

Z tej perspektywy nasz domek (drugi od dołu) wcale nie wydaje się stać tak wysoko. Ale to tylko złudzenie! Każde wejście pod drzwi było wyzwaniem, ale widok z tarasu wart był takiego wysiłku 🙂

Dla dzieciaków już samo spacerowanie wokół domku było niesamowitą frajdą, właściwie nie mieliśmy potrzeby żeby się stąd ruszać, ale przecież byliśmy w Bieszczadach, trzeba było je odkrywać! Zrezygnowaliśmy z popularnej Wetliny i Soliny, dowiedzieliśmy się, że wypełnione są turystami po brzegi. Postanowiliśmy zostać w Ustrzykach i odkrywać okoliczne szlaki.

Podzieliliśmy pobyt na trzy główne zadania: Laworta, szczyt naszego stoku Gromadzyń i Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.

Droga na Kamienną Lawortę

Górę Laworta widzieliśmy z tarasu. Nie wydawała się ani wysoka, ani trudna do zdobycia… Szczyt znajduje się na wysokości zaledwie 759m. „Pikuś” – pomyśleliśmy… Jednak droga na szczyt okazała się ogromnym wyzwaniem, które nauczyło nas w chwilę należytej pokory do tych gór, z pozoru niskich i niewymagających. Początkowo szło się bardzo przyjemnie, szliśmy przez centrum miasteczka, potem bocznymi uliczkami.

Potem trasa wiodła przez ogródki działkowe, gdzie chwilami nachylenie było tak duże, że przystawaliśmy co 20-30 metrów!

Droga do punktu widokowego pod szczytem zajęła nam 1,5 godziny. Na sam szczyt stoku stacji Laworta Ski weszliśmy w okrojonym składzie, bo ostatni leśny odcinek był już bardzo stromy, niezabezpieczony, więc i niebezpieczny. Ale warto było jednak się tam wdrapać 🙂

Droga powrotna ze szczytu wcale nie była łatwiejsza. Tu nie ma wyznaczonych przygotowanych ścieżek jakie znamy z Tatr, kierunkowskazy widuje się tylko czasami, większość trasy pokonaliśmy „na oślep”, kierując się wyłącznie obrazem satelitarnym z Google Maps. Szliśmy miejscami po błocie, w którym widoczne były jedynie ślady pozostawione przez dzikie zwierzęta… Chwilami robiło się niebezpiecznie cicho, a każdy szelest zza drzew wywoływał niepokój. W końcu byliśmy na nieswoim terenie. Wyobraźnia mocno pracowała… W pewnym momencie, chcąc jak najszybciej wydostać się z lasu, zignorowaliśmy znak terenu zamkniętego dla turystów i szybkim krokiem przedarliśmy się przez obszar wycinki drzew (;-(). Pomyślałam, że lepiej natknąć się na wściekłego drwala, niż na wystraszonego niedźwiedzia…  Jak miło było zobaczyć polanę! 😉

Potem już tylko w dół do cywilizacji… Popołudnie spędziliśmy w domu, daliśmy mięśniom odpocząć 😉

Szczyt Gromadzyń (655m n.p.m)

Następnego dnia postanowiliśmy zdobyć szczyt stoku, na którym znajdował się nasz domek. Nie było dużo łatwiej niż poprzedniego dnia, choć na pewno bezpieczniej 🙂

Na szczycie krótki odpoczynek i ruszyliśmy przez las w stronę miasta na obiad i na lody.

Zamknięty Skansen w Sanoku

W Ustrzykach Dolnych funkcjonuje mały dworzec PKS, skąd można dostać się do wszystkich turystycznych miasteczek  w Bieszczadach. My udaliśmy się do Sanoka, gdzie planowaliśmy odwiedzić Muzeum Budownictwa Ludowego. Niestety, koronawirus znów się rozpędził i Skansen zamknięto do dezynfekcji chwilę przed naszym przyjazdem. Zanim jednak dotarliśmy do jego bram, przejechaliśmy ponad godzinną trasę i przeszliśmy wzdłuż Sanu ponad 2 kilometry. Piękno krajobrazu jaki towarzyszył tej wyprawie trochę pomógł opanować naszą złość po tym jak dowiedzieliśmy się, że nie będzie nam dane wejść do środka tego obiektu. Nie tylko my obeszliśmy się smakiem. Muzeum nie poinformowało odpowiednio wcześnie na swojej stronie o planowanym zamknięciu, więc wielu innych turystów również nie kryło na miejscu rozczarowania.

Powyżej Skansen widoczny  zza bramy wejściowej…

Wykorzystaliśmy czas na szybki spacer po Sanoku. To piękne miasto, choć spacer na Rynek Główny to droga pod górę, nie lada wyzwanie dla każdego spacerowicza.

Gdzie zjeść w Ustrzykach Dolnych? Tylko w „Niedźwiadku” przy Dworcowej. Przepysznie tam karmią! Polecamy wszyscy 😉

Następnego dnia w południe nasz bus zawiózł nas z powrotem do Przemyśla, skąd pociąg zawiózł nas z powrotem do Krakowa, a tam wsiedliśmy w nocny pociąg do Koszalina.

Podróż nocnym pociągiem zapowiadała się bardzo komfortowo. Zarezerwowaliśmy miejsca przy stolikach, cały przedział był pusty, więc dzieciaki mogły przespać się większą część nocy wygodnie w dowolnym miejscu. Jednak tuż po 3:00 nad ranem pociąg wypełnił się turystami z Poznania i już do samego końca było nam duszno i tłoczno;-(

Do Koszalina dotarliśmy przed 7:00, taksówkami dojechaliśmy do ostatniego punktu tej wyprawy – do nadmorskich Chłopów.

Polo-plażing, polo-parawaning…

Nad polskim Bałtykiem jak jest w sezonie – każdy wie. Chłopy, choć są zdecydowanie spokojniejsze niż pobliskie Sarbinowo, czy Mielno, każdego roku tracą swój luz i spokój bezpowrotnie. Pandemia zdaje się omijać bałtyckie wybrzeże, przynajmniej w świadomości Polaków. W Krakowie czuliśmy się bezpiecznie mimo Covidu, w Bieszczadach tym bardziej. Nad morzem poważnie zaczęłam się martwić. Tu zachować dystans społeczny było najtrudniej. Jednak dla chcącego nic trudnego – udawało nam się odchodzić od zejść na tyle daleko by cieszyć się bezpiecznym kawałkiem plaży tylko dla siebie:-)

Takich spokojnych miejsc wciąż jest nad morzem mnóstwo, tylko niewielu chyba jest chętnych by te miejsca odkrywać. Ilość turysty na metr kwadratowy plaży przeraża 🙁 I to jest niezwykle smutny wniosek z pobytu nad Bałtykiem…

Drugi, jeszcze bardziej zasmucający, to wciąż wszechobecne parawany, bezrefleksyjnie wbijane młotkiem w piach od świtu, czekające samotnie na lokatorów, którzy roszczą sobie prawo do zajmowania pięknej plażowej przestrzeni wyłącznie dla 'swoich’, choć wypełnić tą przestrzeń raczą najwcześniej w południe… Mistrzowie „polo-plażingu”, pozostawiają swoje szmaciane mury na noc, pewni (i się nie mylą!), że nikt nie ośmieli się ich usunąć do kolejnego południa. Ach, słów szkoda. Mój komentarz jest krótki. To wstyd. Wielki wstyd. Tak wielki jak te tony  puszek, butelek i papierów pozostawionych na zewnątrz tych plażowych „baz” (w swój ogródek nikt nie sra, „co za płotem to nie moje”…) By nie być gołosłowną…wstyd nadbałtycki wygląda tak:

A można przecież tak (też 'prawdziwa’ polska rodzina 2+2):

Musiałam na koniec umieścić ten apel, wybaczcie. Nie hejtuję, ale zwracam uwagę. Skoro stworzyłam sobie medium, to z niego korzystam w słusznym, według mnie, celu. Mamy przepiękne wybrzeże, plaże, które mogą konkurować z najpiękniejszymi w Europie – szerokie, złote, z drobnym miękkim piaskiem, często zwieńczone przepięknymi wydmami, sosnowymi lasami, piaszczystymi klifami. W sezonie ich nie widać. W sezonie widać tylko tandetne, kolorowe parawany, które z założenia mają chronić przed wiatrem i chłodem. W tym roku pogoda nad Bałtykiem piękna. Wiatru brak. Chłodu brak. Parawanów całe mnóstwo 🙁 …

Na koniec zostawiam kilka zdjęć bez polo-parawaningu 😉

Da się? Jasne, że się da 😉

Tradycyjne już końcowe podsumowanie kosztów:

(10 dni, 8 osób)

noclegi: Kraków (2 noclegi/2 mieszkania 3-osobowe) – 850zł

Ustrzyki Dolne (4 noclegi/domek 10-osobowy) – 1200zł

Chłopy (3 noclegi/3 pokoje w „Róży Wiatrów”) – 1900zł

przejazdy: bilety kolejowe (4 przejazdy) – 970zł

bus – 700zł

PKS (Sanok) – 140zł

taksówki – 140zł

bilety dobowe komunikacji miejskiej Kraków: 67zł

Uber/Bolt (transport mieszkanie-dworzec): ok.50zł

wyżywienie: obiady (10 dni/8 osób) – ok. 2600zł

śniadania/kolacje – ok. 1000zł

bilety wstępu do Wawelu: 380zł

Razem: 9.997PLN/8 osób

koszt na 1 osobę: 1250PLN

Dodaj komentarz

Zamknij