Sprawa nauczyciela z Głogowa od ponad tygodniu wzbudza emocje. Przypomnę: nauczyciel został (prawdopodobnie – okolicznosci wciąż są badane) słownie SPROWOKOWANY przez AGRESYWNEGO ucznia, użył wobec niego PRZEMOCY FIZYCZNEJ policzkując go w OBECNOŚCI JEGO KOLEGÓW w gabinecie lekcyjnym. Całe zajście zostało przez jednego z kolegów ucznia nagrane i OPUBLIKOWANE w sieci i w ten sposób o NAGANNYM ZACHOWANIU NAUCZYCIELA dowiedziała się cała Polska…
Wszystkie sytuacje, które nie powinny mieć miejsca w szkole, zapisałam celowo wielkimi literami…
Uczeń nie powinien prowokować, a nauczycielowi NIE WOLNO prowokacji ulec. Uczeń nie powinien być agresywny, a nauczycielowi NIE WOLNO tej agresji odwzajemnić. Uczeń nie powinien swojej słownej agresji rozwijać do rękoczynów, a nauczycielowi NIE WOLNO naruszyć nietykalności cielesnej ucznia. Tak działa prawo. Nie kwestionuję jego zapisów. Uważam, że są słuszne. W praktyce również wygląda to tak, że uczeń „nie powinien”, a nauczycielowi „NIE WOLNO”. Bo uczeń jest w szkole PODMIOTEM, a nauczyciel jedynie PRZEDMIOTEM w procesie edukacji (to już moje własne spostrzeżenia). Uczeń jest najważniejszy i wciąż się rozwija, uczy, często na błędach. Dlatego jemu wolno więcej. Nauczyciel zaś powinien być już DOŚWIADCZONY (nawet jeśli dopiero rozpoczął pracę w szkole – do klasy wchodzi sam, bez doświadczonego 'supervisora’), nie wolno mu popełniać błędów, bo jest dorosły i JEST PEDAGOGIEM, a do tego posiada „odpowiednie przygotowanie” do zawodu, udokumentowane: dyplomem ukończenia studiów, certyfikatem świadczącym o przygotowaniu pedagogicznym, badaniami lekarskimi (badanie wzroku, słuchu, badanie laryngologiczne). Zatem nawet jeśli w świetle prawa, nauczyciel dopuścił się naruszenia nietykalności cielesnej ucznia pod wpływem jego „wyzywającego zachowania”, to taki uczeń wciąż jest w sprawie POKRZYWDZONYM, a nauczyciel zawsze będzie spawcą.
Nie zamierzam z takimi przepisami dyskutować, od lat funkcjonują i sprawdzają się w praktyce.
Mam jednak kluczowe pytanie: kto zdecydował o tym, że nauczyciel to jednostka nadludzka, pozbawiona emocji, potrafiąca opanować się od wszelkiej agresji nawet w przypadku skrajnej prowokacji swoich podopiecznych? Skąd wzięło się przeświadczenie, że nauczyciel MUSI być mistrzem swoich emocjami i żywą oazą spokoju? Czym warunkowane jest przekonanie, a nawet wymóg, by nauczyciel posiadał umiejętności radzenia sobie w sytuacjach patologicznych, a czasami skrajnie patologicznych? Kiedy tych umiejętności nauczyciel miałby się nauczyć?
Jestem nauczycielem od ponad 13-tu lat, zaczęłam pracę w szkole zaraz po studiach wyższych pierwszego stopnia, jeszcze w trakcie robienia „magisterki”. Jednak ani w trakcie trwania studiów, ani przez kolejne lata pracy w szkole nie doświadczyłam ANI JEDNEGO szkolenia w dziedzinie radzenia sobie z agresywnym zachowaniem ucznia, poza tymi, których na włąsną poszukałam w internecie. Podczas gdy uczniowie uczestniczą w spotkaniach z pedagogiem, psychologiem, policją, uczestniczą w kursach radzenia sobie ze stresem, panowania nad emocjami, od ich wychowawców wymaga się by takie umiejętności przynieśli do szkoły w genach! Na studiach uczy sie nas metod nauczania, mówi jak pracować z uczniem z trudnościami w nauce, oraz jak wspomagać tego wybitnie uzdolnionego. Jednak o metodach radzenia sobie z trudnym zachowaniem uczniów nie ma mowy.
Mało tego. Wiadomo, że nie wszyscy mamy równe predyspozycje do wykonywania naszego zawodu, ale nikomu nie wpadło do głowy by w procesie szkolenia i weryfikacji przyszłych nauczycieli pojawiły się testy psychologiczne badające ich przystosowanie do zawodu. Kiedy już trafimy jako nauczyciele w środowisko szkolne, nikt cyklicznie nie bada naszego zdrowia psychicznego, a przecież pracujemy z nieletnimi i to od nas zależy ich bezpieczeństwo w szkole.
Nie znam osobiście nauczyciela z Głogowa, o którym usłyszeliśmy w minionym tygodniu. Nie odważę się ani otwarcie go bronić, ani potępić jednoznacznie jego zachowanie, choć sam czyn nigdy nie powinien był mieć miejsca w szkole. Nie wiem czy starał się przed całym wydarzeniem zapobiec mu w jakikolwiek sposób, zgłaszając problemy wychowawcze z uczniami u dyrektora, czy konsultował się ze szkolnym pedagogiem, czy w końcu (i jak długo, jakimi metodami) próbował bezskutecznie opanować nerwową sytuację w klasie. Czy był nauczycielem z tzw. powołania? A może wiele lat temu trafił do szkoły przez przypadek? Sama długość stażu pracy nie musi świadczyć o lepszym przygotowaniu do zawodu. Choć być może nie tyczy się to akurat tego nauczyciela. Ale skoro w finale okazał swoją słabość, to niezaprzeczalnie nie zadziałał system, który z założenia powinien chronić zarówno uczniów, jak i nauczycieli przed podobnymi zdarzeniami.
Wśród moich kolegów po fachu, przeważająca większość to cudowni ludzie, nauczyciele z powołaniem, mądrzy, dobrze wykształceni, stabilni emocjonalnie pedagodzy, pełni empatii, mocno zaangażowani w proces edukacyjny naszych uczniów wychowawcy, gotowi do poświęceń dla dobra swoich podopiecznych. Wiem jednak, że zdarzają się jednostki, które z zawodowym stresem i zakresem obowiązków zwyczajnie sobie nie radzą. Niestety, to te pojedyncze jednostki wyrobią opinię o całej grupie, bo społeczeństwo zawsze zapamiętuje to co szokujące…
Każdy z nas ma marzenia, jedni chcą być przedsiębiorcami, czy stróżami prawa, inni artystami, jeszcze inni chcą uczyć w szkole. Wielokrotnie jednak weryfikacja tych chęci względem umiejętności, czy predyspozycji wydaje się konieczna. Predyspozycji do wykonywania zawodu nauczyciela, niestety, nikt nie weryfikuje. I to czasami staje się tragedią nie tylko samych nauczycieli, którzy nietrafnie dobrali sobie zawód, ale również ich uczniów:(
ps. Kocham swoją pracę 😉