W podróżowaniu z dziećmi najbardziej lubię to, że nieświadomie mogą się w ten sposób nauczyć tak wielu rzeczy – od podstaw geografii, przez fakty i ciekawostki historyczne, po wiedzę o złożoności świata, wzajemnych relacjach państw, różnorodności języków obcych, oraz zasadności ich poznania. Ale to, czego podróże uczą najlepiej to według mnie pokora, otwartość na ludzi, oraz szacunek, zarówno do drugiego człowieka, jak i do natury. Podróżowanie bez samochodu uczy też wytrwałości i cierpliwości, której w dobie błyskawicznego przekazu informacji internetowej, naszym dzieciakom najbardziej brakuje. Te wszystkie zalety odnaleźliśmy w naszej piątej już podróży koleją. Tym razem wypuściliśmy się jednak daleko poza granice Polski…
dworzec Berlin Hauptbahnhof
To nie był spontaniczny wyjazd. Taką wyprawę planuje się miesiącami. A ponieważ na trasie pojawiły się aż trzy europejskie stolice, również koszty trzeba było rozłożyć na etapy. Wiedeń to przecież jedno z najdroższych miast Europy, do tego słabnąca wartość złotówki spowodowała, że europejska waluta stała się przed wakacjami bardzo droga, dlatego wszystko to co można było opłacić jeszcze w poprzednim roku, starałam się wtedy właśnie sfinansować. Jakoś udało się zapiąć budżet, ale tylko dlatego, że koszty mogłyśmy podzielić z mamą i siostrą między sobą. Kiedy plan był już gotowy, noclegi i bilety opłacone, na początku sierpnia wreszcie wyruszyliśmy w podróż. Trzy pokolenia: babcia, dwie matki i piątka naszych dzieciaków, wśród nich troje nastolatków. Dwa tygodnie w podróży, dwa i pół tysiąca pokonanych kilometrów. Zapraszam do relacji.
Berlin
Start w Berlinie
Wyruszyliśmy z dworca Berlin HBF pociągiem austriackiego przewoźnika OBB Nightjet. Bilety na nocny przejazd dla ośmiu osób na trasie Berlin-Wiedeń kosztowały nas €280. Pociąg przejeżdża też przez Polskę, jednak nam najłatwiej było dojechać jednym busem do Berlina (przewóz zamówiliśmy u prywatnego kierowcy). Podczas podróży zmieniały się załogi, od niemieckiej, przez polską, czeską, aż po austriacką. I tutaj mogliśmy posmakować już pierwszej lekcji europejskiej wielokulturowości. Niestety, polska gościnność zarezerwowana jest najwidoczniej dla cudzoziemców, bo my doświadczyliśmy braku uprzejmości wyłącznie właśnie od polskiego konduktora… Pozostali robili naprawdę wiele by było miło. Ale nie chcę rozwijać tego tematu. Mam po prostu nadzieję, że dożyję czasów kiedy uprzejmość polskiej załogi kolejowej przestanie być luksusem zarezerwowanym tylko dla składów Pendolino…
A o poranku Wiedeń – idealne miasto do życia!
Choć nie przepadam za miejskim życiem, a duże miasta odwiedzam najchętniej tylko na chwilę, dla Wiednia mogłabym zrobić wyjątek i zostać tam na długo. To jedno z tych miast, w których zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. Dobra organizacja komunikacji, czystość i porządek miejski dają poczucie bezpieczeństwa już od pierwszych minut. A architektura… ach, zobaczcie sami!
W Wiedniu historyczna elegancja Habsburgów sąsiaduje ze współczesnymi budowlami, sąsiedztwo to wydaje się jednak przemyślane i zaplanowane, brak tutaj jest budowlanych „brzydali” (jedynym wyjątkiem są hitlerowskie „Flaki”, czyli żelbetonowe naziemne bunkry, ale o tym później…), a nowoczesność wkomponowana jest w zabytki tak, by całość tworzyła wciąż ładny obrazek.
Stolica Austrii to również , pomimo ogromu historycznego betonu, bardzo zielone miasto. Gołym okiem widać tutaj zamysł oddychającego centrum, mnóstwo jest skwerów, zacienionych drzewami alejek, dzikich łąk, parków, oraz zarezerwowanych dla mieszkańców trawników, na których każdy może piknikować, nawet w nocy, bez strachu przed ukaraniem mandatem. A nawet jeśli zabłądzimy wśród kamiennych uliczek, bez problemu znajdziemy miejskie dystrybutory, z których można napić się czystej smacznej wody z miejskich wodociągów (woda dostarczana jest z Alp Styryjsko-Dolnoaustriackich). W wielu punktach umieszczone są również prysznice z mgiełką i letnie zraszacze, więc nawet przy dużym upale (podczas naszego kilkudniowego pobytu temperatury mocno przekraczały 30 stopni), można zwiedzać miasto we względnym komforcie termicznym.
Zatrzymaliśmy się w bardzo ładnym i wygodnym 80-metrowym apartamencie w XIX-wiecznym budynku przy stacji metra linii U3 na Zieglergasse. Byliśmy właściwie w centrum miasta, przy modnej dzielnicy Neubau, zaledwie 100 metrów od najsłynniejszej ulicy handlowej Wiednia – Mariahilfer Strasse. Mogliśmy więc do późnych godzin wieczornych błąkać się po okolicy, zajadać się ulicznymi przysmakami i obserwować spokojne życie wiedeńczyków.
Co można zobaczyć w Wiedniu?
Warto tutaj wspomnieć, że Wiedeń sam w sobie jest tak estetycznym, ciekawym architektonicznie, malowniczym miastem, że samo chodzenie jego uliczkami jest już atrakcją samą w sobie. Nie trzeba wydawać dodatkowych pieniędzy na wejściówki, można by spędzić cały tydzień podziwiając miasto z ulicy. Dodatkowo siatka połączeń miejskiej komunikacji jest wręcz genialnie przemyślana, a jeśli zdecydujecie się kupić kartę Vienna Card, możecie bez problemu podróżować każdym rodzajem komunikacji miejskiej: metrem, tramwajem i autobusem, a przy dokupieniu takiej opcji, również transportem lotniskowym i autobusem turystycznym, bez martwienia się o bilety.
Dodatkowo Vienna Card uprawnia do zniżek do wielu płatnych atrakcji turystycznych. Kartę Vienna Card kupicie tutaj:
https://www.wien.info/en/travel-info/mobile/ivie-app-349196
Proponuję ściągnąć aplikację ivie, wtedy zakupione karty będziecie mieli w jednym miejscu na telefonie.
Metro w Wiedniu jest bardzo wygodne, bezbramkowe, można bez końca przesiadać się z pociągu na pociąg i jest tak dobrze opisane, że nie sposób się zgubić nawet bez znajomości jakiegokolwiek języka obcego. Stacje metra oznaczone są błękitnym znakiem z białą literą U.
Muzeum Sisi
Elżbieta Bawarska, czyli słynna Sisi, cesarzowa Austrii i królowa Węgier (XIX wiek), oraz żona cesarza Franciszka Józefa, to najsłynniejsza chyba postać historyczna kojarzona z Austrią.
Wizerunek Sissi w postaci figury woskowej w Museum Madamme Tussauds
Dzięki filmowej trylogii i kreacji stworzonej przez Romy Schneider, księżniczka Sisi stała się idolką również mojego pokolenia i nie ukrywam, że to jedna z postaci, która również mnie w pewnym stopniu ukształtowała. Dlatego odwiedzenie jej muzeum i poznanie jej życia codziennego było jednym z moich marzeń. Nie pokażę tutaj zdjęć, bo robienie ich w muzeum jest niewskazane, ale z pewnością warto odwiedzić to miejsce. Wstęp kosztuje €16, z Vienna Card €15. Muzeum znajduje się w pałacu Hofburg. Muzeum Sisi umieszczone jest w letniej części pałacu Hofburg, można obejrzeć w nim komnaty cesarskie, ekspozycje garderoby cesarzowej Elżbiety, jak i dowiedzieć się więcej o tej postaci dzięki kolekcji zdjęć, obrazów i rękopisów w gablotach. To dość droga atrakcja przy większej ilości osób, ale chyba warta swojej ceny. Polecam ją jednak wyłącznie tym osobom, którym postać cesarzowej Elżbiety nie jest obca. W przeciwnym wypadku będziecie się tu nudzić, tak jak moje dzieciaki…
Muzeum Historii Naturalnej
Bilety do tego muzeum to chyba najlepiej wydane przez nas pieniądze w Wiedniu! Po pierwsze, to miejsce zaciekawiło każdego z nas, co zwykle nie jest łatwe… Po drugie, dzięki darmowym wejściówkom dla dzieci i młodzieży do lat 19tu, oraz możliwości zakupienia biletu rodzinnego, zapłaciliśmy za tą atrakcję jedynie 30 euro za 8 osób! (dla porównania – Muzeum Sisi kosztowało nas 90 euro…).
Już od wejścia muzeum robi ogromne wrażenie ze względu na swoją architekturę. Ten barokowy budynek mieści w sobie jedne z najliczniejszych i najciekawszych zbiorów dotyczących historii naszej planety na świecie. Muzeum z zewnątrz jest lustrzanym odbiciem budynku Muzeum Historii Sztuki, który znajduje się dokładnie naprzeciwko.
Wewnątrz budynku kilkadziesiąt imponujących sal to podróż do wnętrza Ziemi, podróż w czasie, oraz podróż dookoła świata w jednym! Ogromna kolekcja kamieni szlachetnych, meteorytów, skał z całego świata, w tym ważący około tony halit z naszej polskiej Wieliczki, a także kawałek bazaltu z Księżyca (!!!) to skarby, od których nie sposób oderwać oczu. W kolejnych salach można oglądać wypchane zwierzaki z całego świata, jak również imponujące szkielety dinozaurów i wielu innych wymarłych już gatunków roślin i zwierząt.
To niesamowita lekcja geografii, biologii i historii Ziemi w jednym, wzbogacona multimedialnymi pokazami, która zaciekawi nawet najbardziej wybrednego turystę. Na zwiedzanie muzeum trzeba przeznaczyć minimum 4 godziny. W przerwie można odpocząć w dość sporych rozmiarów kawiarni, serwującej słodkie i wytrawne przekąski, lub udać się na pokaz w Planetarium.
Najcenniejszym eksponatem Muzeum jest figurka Venus z Willendorfu, wyrzeźbiona około 30 000 lat temu w epoce paleolitu.
Wiener Prater
To ogromny wiedeński park publiczny, który ponad 250 lat po udostępnieniu go mieszkańcom przez cesarza Józefa II, wciąż jest jedną z głównych atrakcji Wiednia. Cały kompleks położony jest między Dunajem a Kanałem Dunajskim i mieści w sobie duży park, oraz jedno z najstarszych wesołych miasteczek na świecie – Wustelprater, a w nim najstarszy wciąż działający Diabeski Młyn – Wiener Riesenrad.
Poza tym są tu liczne kolejki górskie, sklepik z pamiątkami „z epoki”, słynne Muzeum Figur Woskowych Madamme Tussauds. Całość w dużej części zachowała dawny charakter, ale nie brakuje tu też współczesnych nowoczesnych atrakcji. Ja cieszyłam się wizytą tutaj jak dziecko!
Wstęp do lunaparku jest bezpłatny, jednak płaci się osobno za każdą atrakcję. Najdroższe jest właśnie muzeum figur woskowych. Bilet wstępu kosztuje €24.
Zdecydowanie polecam jednak postarać się o bilet wstępu na przejażdżkę w jednym z wagoników słynnego diabelskiego młyna. Można z niego podziwiać przepiękną panoramę całego miasta.
UNO-City
W Wiedniu znajduje się jedno z pięciu na świecie kompleksów ONZ. Znane jest jako UNO-City, lub VIC (Vienna International Centre). Miejsce to ma status eksterytorialny, co oznacza, że jest wyłączone spod jurysdykcji austriackiej, a co za tym idzie, również jest poza terytorium Unii Europejskiej, choć fizycznie znajduje się w środku stolicy Austrii. Jest to kompleks sześciu biurowców wraz z otaczającymi je skwerami, który stanowi najnowocześniejszą futurystyczną odsłonę Wiednia. Pociągi linii U1 wiedeńskiego metra przejeżdżają obok kompleksu. By odwiedzić Centrum, należy wysiąść na stacji Kaisermuhlen/VIC Vienna International Centre, a następnie kierować się do głównego wejścia do VIC, oznaczonego jako GATE 1. Wizyta w UNO-City jest możliwa wyłącznie po uprzednim umówieniu i tylko z przewodnikiem. Bez spełnienia tych warunków, można jedynie obserwować VIC z okien pociągu…
Cafe Sacher i smaki Wiednia
Być w Wiedniu i nie spróbować słynnego tortu Sachera? To niemal niemożliwe, tym bardziej, że kawałek tej czekoladowej wizytówki miasta można skosztować w niemal każdej kawiarni w mieście. My jednak uparliśmy się by zasmakować go w miejscu, w którym ten smaczny tort powstał, czyli w kawiarni Cafe Sacher.
Kawiarnia znajduje się w budynku hotelu Sacher, można do niej wejść bezpośrednio z ulicy. Jednak każdy kto zapragnie spróbować tortu, musi nastawić się na dość długie oczekiwanie w kolejce do kawiarni. Nie da się tego smakołyku po prostu kupić „na wynos” , trzeba odczekać swoje w kolejce, a kiedy już będziemy przy drzwiach kawiarni, należy poczekać na wezwanie kelnera, który zaprowadzi nas do stolika. W takich okolicznościach wypada już domówić do kawałka tortu przynajmniej kawę, lub herbatę, a potem zostawić chociaż mały napiwek, a to daje nam już spory rachunek (€15-€20), dlatego warto zastanowić się czy opcja zjedzenia słynnego czekoladowego tortu z dżemem morelowym w jednej z pobliskich tańszych kawiarni nie byłaby lepsza…
Bo choć wizyta w słynnej na cały świat eleganckiej kawiarni daje namiastkę luksusu, to jednak warto wspomnieć, że nie jest to kameralne miejsce, turystów jest tutaj sporo, więc o intymności „we dwoje” przy kawie można zapomnieć, a sam tort naprawdę smakuje tak samo jak w każdym innym miejscu w Wiedniu… Tylko kosztuje już wyraźnie więcej 😉
Poza kawałkiem tortu Sacher, postanowiliśmy jeszcze spróbować biszkoptowej muffinki i muszę przyznać, że była przepyszna!
Pałac Schonbrunn
Ostatniego dnia przed wyjazdem z Wiednia, postanowiliśmy odwiedzić ogrody pałacu Schonnbrunn. To tutaj w 1830 roku urodził się cesarz Franciszek Józef, tutaj też spędził ostatnie dni swojego życia. Pałac Schonbrunn to letnia rezydencja Habsburgów. Dotarliśmy tutaj późnym popołudniem, więc na zwiedzanie wnętrz pałacu było już za późno, ale bardzo przyjemnie (i za darmo!) mogliśmy za to zwiedzać piękne barokowe pałacowe ogrody.
I na koniec wiedeńska polecajka – jeśli na lody to tylko do Zanoni&Zanoni! Najlepsze lody, najmilsza obsługa (również polska!) i smaczna kawa :-))) Zanoni to trzy lodziarnie rozmieszczone w różnych częściach Wiednia: na Lugeck 7, Burgring i na Meinlam Graben. Ta główna przy Burgring jest niedaleko Placu Marii Teresy, tym, którego strzegą dwa bliźniacze budynki Muzeum Historii Naturalnej i Muzem Historii Sztuki.
Po pięciu dniach nasza wiedeńska przygoda dobiegła końca. Wsiedliśmy w pociąg OBB Railjet 74 i po niecałych pięciu godzinach byliśmy już w … Pradze.
Praga
Bez wątpienia Praga jest jednym z najpiękniejszych europejskich miast. Wydaje mi się jednak, że bez ogromnego dystansu do czeskiej natury, a może nawet pójdę o krok dalej – bez autentycznej czechofilii, trudno zachwycić się nią bez reszty, zwłaszcza po kilkudniowej wizycie w tak nowoczesnym turystycznie mieście, jakim jest austriacki Wiedeń. To była moja pierwsza wizyta w stolicy Czech, ale Czechy odwiedzaliśmy już wielokrotnie. Jednak do tej pory głównie te górskie przygraniczne tereny. I dotąd zawsze zachwycałam się czeskim pragmatyzmem, ich praktycznymi rozwiązaniami, umiejętnością dogadywania się między sobą, bezkompromisowością, ich kuchnią i świetną organizacją przestrzeni. Jeśli natomiast chodzi o Pragę, dotąd każdy opowiadał mi o czeskiej stolicy w samych superlatywach.
Do tego po przeczytaniu kilku książek Mariusza Szczygła, a zwłaszcza jego subiektywnego przewodnika po Pradze, nastawiłam moich współtowarzyszy podróży, ale przede wszystkim samą siebie, na istną rozkosz poznawania kolejnej europejskiej stolicy… Musiałam jednak przełknąć małe rozczarowanie 🙁 …
Każdy, kto czytuje moje relacje z podróży powinien już wiedzieć, że w nowych miejscach szukam prawdziwych lokalnych klimatów, smaków, autentycznych uroków życia codziennego mieszkańców. Daleko mi do zachwytu turystycznymi zatłoczonymi gigantami. Jadąc do Pragi musiałam mieć świadomość jak popularne jest to miasto, a w związku z tym też ilu turystów możemy w nim napotkać. I w sumie mogłabym nawet przemilczeć tłumy na Moście Karola, czy na królewskich Hradczanach. Z humorem przyjęłam też konieczność wypełnienia szczegółowego formularza meldunkowego dla każdego uczestnika wycieczki przy zakwaterowaniu w hotelu, czy ekstremalnie niebezpieczne ciągi piesze wokół naszego hotelu (te akurat były naprawdę mega klimatyczne!). Ale już brak czytelnych opisów na stacjach metra, czy przystankach autobusowych, jazda „na wariata” kierowców czeskiego Bolta, czy brak tradycyjnych czeskich restauracji w centrum stolicy, to coś co przestało być podróżniczym „folklorem”, a co skutecznie zepsuło nam ogólne wrażenia. Do tego wrzeszczący na podróżnych za leżenie na ławce strażnik dworca głównego (kilka godzin i kilkaset kilometrów wcześniej mijaliśmy biwakujących w wiedeńskich parkach mieszkańców i koczujących na dworcu turystów, którym nikt nie zakłócał odpoczynku) – to wszystko sprawiło, że Praga wydała mi się od początku wrogim miastem, które turystę traktuje jak intruza, a nie jak wyczekiwanego gościa. Dla porównania – w Wiedniu odnieśliśmy dokładnie odwrotne wrażenia. Nie chcę być jednak niesprawiedliwa. Zdaję sobie sprawę, że po prostu mieliśmy pecha. Jednak warto mieć na uwadze, że bez samochodu po Pradze podróżuje się dużo trudniej niż po Paryżu, Wiedniu, czy Warszawie….
Metro praskie posiada trzy główne linie, A, B i C, stacje są ładne, dość nowoczesne, tunele ozdobione są kolorowymi aluminiowymi kaflami, a pociągi są schludne, wnętrza przypominają pociągi nowojorskie. Najgłębsza stacja, Namesti Miru, umieszczona jest na głębokości 53 metrów i zjazd do niej ruchomymi schodami naprawdę robi wrażenie! Dodatkowo, tak jak w Wiedniu, wejścia do stacji pozbawione są bramek kontrolnych, co jest znacznym ułatwieniem. Niestety, oznaczenia w metrze są bardzo nieczytelne dla turysty spoza Republiki Czeskiej, przez co podróżowanie podziemną koleją to chwilami nie lada wyzwanie.
Ponarzekałam już sobie, to teraz skupmy się na pozytywach!
Piszemy tu o Pradze, więc nie da się pominąć faktu, że praska architektura to miejscami po prostu bajka! To miasto naprawdę ma klimat, zapach Trdelnika i wyjątkowe uliczne rzeźby, monumenty i instalacje. Trzeba jednak uważnie się przyglądać, bo czasami niecodzienne atrakcje wyglądają zza budynku, lub „latają” nad głowami w zupełnie przypadkowym miejscu… Wśród nich znajdziemy akcenty kontrowersyjne i polityczne, ale też zabawne, nowatorskie i zmuszające do myślenia, na pewno jednak unikatowe, w większości autorstwa Davida Cernego, jak słynny pomnik „Sikający”, „Głowa Franca Kafki”, „Niemowlęta”, czy „Wisielec”, widoczny na zdjęciu poniżej.
Prawdziwe sentymentalne miejsca można odnaleźć już na dworcu. Peron pierwszy dworca głównego mieści w sobie Pomnik Wintona. Stoi spokojnie przy wyjściu z podziemia, nie zwraca na siebie uwagi. Jeśli go nie szukasz, miniesz go bez wzruszenia. Jeśli jednak wiesz co oznacza i o czym przypomina, uronisz tu niejedną łzę… A jeśli zejdziesz z powrotem do podziemnego pasażu dworca, musisz uważać, bo Pomnik Pożegnania (czyli replika oryginalnych drzwi pociągu – symbol odwagi rodziców, którzy w 1938 i 1939 roku powierzyli swoje dzieci obcym ludziom by ratować je przed okrucieństwem wojny), a zwłaszcza odciśnięte dłonie na szybie drzwi, z jednej strony dłonie dorosłych, z drugiej strony – dłonie dzieci, może sprawić, że zadrży wam serce, a łzy poleją się same. I taka chyba jest Praga prawdziwa – nie krzyczy, tylko inteligentnie podpowiada, nie zaprasza, ale subtelnie wskazuje gdzie warto pójść. Jak komuś zależy, to trafi gdzie chce. Ale jeśli się nie przygotuje – pozostaje mu cisnąć się w tłumie na Moście Karola, lub tupać nogami w kolejce do rejsu po Wełtawie za 300czk za osobę… Nie mam wątpliwości, że Praga ma do zaoferowania znacznie więcej.
Pomnik Wintona i Pomnik Pożegnania na zdjęciach poniżej…
Wzgórze Hradczańskie
Choć sam dojazd na Hradczany z centrum Pragi wymaga przesiadki i trwa dość długo, to jednak warto się wybrać w to miejsce. Tym bardziej, że wejście na wzgórze i kompleks katedralno-zamkowy, jak i ogrody jest bezpłatne, zapłacić należy jedynie za zwiedzanie zamku, lecz w cenie jest też zwiedzanie słynnej Złotej Uliczki. Nam nie udało się już zobaczyć tej atrakcji, bo po prostu skończył nam się czas pobytu w Pradze, ale już samo chodzenie wokół Katedry Św. Wita tamtejszymi klimatycznymi uliczkami, pozwala trochę poczuć klimat Złotej Uliczki. Na końcu trasy imponujące widoki z tarasu widokowego na całą czeską stolicę. Bardzo polecam!
Przy zejściu z tarasu widokowego mała niedroga budka ze zdrowymi przekąskami – idealny przystanek na trasie w upalny dzień!
„Górski” trekking w Pradze.
Niekwestionowaną atrakcją pobytu w Pradze był trekking, na który udaliśmy się ostatniego dnia. Okazało się, że w stolicy Czech można pochodzić po „górach” i to w towarzystwie niezwykle cieszących oko widoków. Takich, przy których panorama ze wzgórza hradczańskiego po prostu blednie! My mieliśmy trasę prowadzącą do tego miejsca bezpośrednio za naszym hotelem, ale gdybyście chcieli udać się na taką wędrówkę na punkt widokowy Vyhlidka nad Zvahovem, wystarczy, ze wysiądziecie na przystanku tramwajowym Lihovar – wzgórze widoczne jest od razu, a po wejściu na szczyt będziecie mogli piknikować tam godzinami, podziwiając piękną Pragę nad Wełtawą. Dopiero z tej perspektywy widoczne jest całe miasto w promieniu 360 stopni, wraz z jego starymi historycznymi i nowoczesnymi atrakcjami. Z resztą – popatrzcie sami!
Droga w to miejsce prowadzi początkowo obok zwykłych bloków mieszkalnych, a potem już w całości wśród zieleni.
Bądźcie ostrożni jednak schodząc – trasa w dół do miasta prowadzi przez tory kolejowe, które z jednej strony dodają jeszcze więcej uroku temu miejscu, z drugiej dodają adrenaliny, bo trzeba nasłuchiwać czy pociąg nie nadjeżdża zza skał żeby bezpiecznie przejść na drugą stronę…
Pozostałe praskie klimaty w moim obiektywie.
Nocna przeprawa do Polski.
Z Pragi wyruszyliśmy wieczorem. Taksówki zawiozły nas na dworzec autobusowy, gdzie po 22:00 wyruszyliśmy autokarem Flixbusa do Katowic… Nie jestem fanką autokarów, ale jeśli nie jechaliście dotąd nigdzie Flixbusem, to wyjątkowo tego przewoźnika mogę wam w ślepo polecić. Wygodny zakup przez aplikację z możliwością rezerwacji miejsc powoduje, że bez stresu można planować taką podróż, nawet nocną. Fotele są wygodne, bilety bywają okazyjnie tanie, a trasy przejazdów często docierają tam, gdzie nie dojeżdża żaden pociąg. Jedną z takich tras jest właśnie połączenie z Polską – oczywiście są pociągi z Pragi do Polski, jednak jeżdżą rzadko, a dostanie się do większych miast, które dają możliwość przesiadki na dalszą podróż, wymaga często przesiadek w małych miejscowościach 🙁 Kiedy ja szukałam połączenia z Pragi do Trójmiasta, okazało się, że najłatwiej byłoby pojechać pociągiem przez… Berlin… Stąd decyzja o wyborze Flixbusa.
W samo południe w Gdyni.
Do Katowic dojechaliśmy po 4 nad ranem i od razu udaliśmy się na wygodny Dworzec Główny (który na szczęście przeszedł już należytą metamorfozę od czasów, kiedy byłam tu ostatnim razem…) i stamtąd pojechaliśmy pociągiem Expres Intercity Premium (Pendolino) do Gdyni. Podróż była bardzo wygodna i krótka – zaledwie 5 godzin. Im bliżej północy, tym piękniejsze widoki za oknami. Cudownie było znów zobaczyć kaszubskie krajobrazy, a dzieciakom humory wyjątkowo dopisywały – po wielu dniach zwiedzania europejskich stolic, bardzo cieszyli się z powrotu do kraju!
Cudowna Rewo – witaj ponownie!
Po przyjeździe do Gdyni od razu zamówiliśmy kierowców Bolt i Free Now, którzy za niewielką cenę zawieźli nas do pobliskiej Rewy. Rewa oddalona jest od Gdyni o zaledwie 15 kilometrów. Kursują dość częste autobusy komunikacji miejskiej, jednak my po nocnej trasie byliśmy już naprawdę zmęczeni i marzyliśmy o kąpieli i drzemce, dlatego zdecydowaliśmy się na taksówki.
W Rewie zakwaterowaliśmy się w obiekcie Willa Romantyka. Przyjemnie, ale bez luksusów. Ale narzekać nie mielibyśmy odwagi – niełatwo było znaleźć tu lokum, bo Rewa bywa już zajęta do ostatniego gościa na rok przed sezonem! To mała miejscowość z bardzo ograniczoną bazą noclegową, a ze względu na swoje wyjątkowe położenie na Cyplu Rewskim między Zatoką Pucką, a Zatoką Gdańską, cieszy się dużym zainteresowaniem turystów. Poza tym panuje tu wyjątkowy surferski klimat i naprawdę łatwo się w tym miejscu zakochać. My wróciliśmy do Rewy po pięciu latach. Od razu dało się zauważyć, że nie jest już tak spokojna jak poprzednim razem, ale wciąż niezwykła, piękna i…smaczna! Zwykle brak konkurencji powoduje, że restauratorzy mniejszą wagę przywiązują do jakości swoich usług, ale Rewa pod tym względem jest wyjątkowa. Jest tu jedna przepyszna pizzeria, jedna budka z genialnymi zapiekankami, jedna budka z Kurtoszami (drożdżowymi sękaczami, które w Czechach kupowaliśmy pod nazwą trdelniki), jedno mobilne stoisko przy plaży z naturalnymi lodami, lemoniadą i pyszną mrożoną kawą, kilka budek z goframi, oraz kilka pysznych smażalni ryb i barów z lokalnym kaszubskim jedzeniem. Szczególnie warto zjeść w Barze Nadmorskim, barze Oliwia, czy tradycyjnym kaszubskim Checz Kole Szperka. Polecam również pizzerię RIFFE surfpizza, robią naprawdę dobre włoskie wypieki! To wszystko sprawia, że Rewa ma wyjątkowy smak – rzadko się zdarza by na tak małej powierzchni można było znaleźć tyle gastronomicznych perełek!
Zatokowe położenie miejscowości powoduje, że zwykle woda jest tu cieplejsza niż na otwartym Bałtyku, ale też niestety łatwiej docierają tu sinice. Częściej od stronu Zatoki Gdańskiej, wtedy można po prostu przejść przez wydmę i bezpiecznie zażywać kąpieli na przeciwnym brzegu kosy rewskiej, gdzie z resztą wejście do wody jest przyjemniejsze, bo piaszczyste i łagodniejsze niż po przeciwnej stronie. Ale nawet nie przepadając za morskimi kąpielami, można tutaj spędzić rajski urlop. Poranne spacery brzegiem zatoki to balsam dla duszy, jest cicho, nawet w szczycie sezonu, poza tym króluje atmosfera bezpieczeństwa i relaksu.
Niespodziewana super atrakcja – Muzeum Emigracji w Gdyni.
W historycznym budynku Dworca Morskiego przy Nabrzeżu Francuskim w gdyńskim porcie, mieści się obiekt tak wyjątkowy, a zarazem tak mało popularny wśród turystów, że wciąż trudno mi w to uwierzyć. Nawet my udaliśmy się tam właściwie z powodu „braku innych opcji”, czyli można rzec – przez przypadek. Po prostu mieliśmy dobre połączenie autobusowe z Rewy i bilety wydały nam się dość tanie. Nie chcieliśmy spędzić wszystkich 5 dni na plaży, dlatego postanowiliśmy jeszcze jeden dzień spędzić w mieście. Szukając ciekawych miejsc w Gdyni w Internecie, natknęliśmy się na bardzo dobre opinie o tym miejscu. I nie mogę potwierdzić – to narawdę jeden z ukrytych skarbów Trójmiasta! Choć znajduje sie w miejscu, które ukryte wcale nie jest. Łatwo można dojechać tu autobusem, to przecież duży port, gdzie od lat 90. cumują wielkie statki wycieczkowe.
Jest to miejsce symboliczne, skąd od lat 30tych emigrowało w świat wielu Polaków. I to właśnie im, oraz historii ich trudnych wyborów i trudów podróży poświęcone jest Muzeum Emigracji. To nowoczesny budynek, jak przystało na modernistyczne miasto, w którym odbywamy podróż do przeszłości, zarówno do XVIII, jak i do początku, połowy i schyłku XX wieku. Usłyszymy tu chwytające za serce relacje polskich emigrantów, zebrane w futurystycznej kopule wewnętrznej sali audiowizualnej, która tworzy instalację w kształcie srebrnego globu, zobaczymy makietę transatlantyku SS „Batory” w budowie, „wejdziemy” na pokład transatlantyku, by „wysiąść” po przeciwnej stronie oceanu w Chicago…
Muzeum Emigracji to przede wszystkim nauka poprzez doświadczanie, bo choć ekspozycję stałą ukończono zaledwie w 2015 roku, zrobiono to z wystarczającą dbałością, by zwiedzający poczuł się jakby sam uczestniczył w dawnej podróży.
Ekspozycje Muzeum przybliżają również młodszym odwiedzającym minioną epokę PRLu…
Ogromne wrażenie robi punkt widokowy, który jest zaaranżowany w miejscu, w którym dawniej pasażerowie przechodzili bezpośrednio na pokład statku po specjalnych trapach. Można stamtąd wyjść na taras widokowy, czyli ogromny „balkon” z najlepszym widokiem na port, który pozwala poczuć się jak na pokładzie prawdziwego statku wycieczkowego. Wyraźnie odczuwalna tutaj morska bryza, oraz niezwykły klimat i świadomość historii tego miejsca powodują, że w słoneczny dzień nie chce się z tego tarasu schodzić.
Muzeum, poza opisaną wyżej wystawą stałą, oferuje również wystawy czasowe. Obecnie jest to wystawa „Przeprowadzki”, która w bardzo ciekawy sposób uczy najmłodszych wrażliwości i otwartości do przybyszów z zagranicy, ale również daje im możliwość beztroskiej zabawy!
Samo wejście, wnętrze i bryła Muzeum przypominają kształtem ogromny statek wycieczkowy. Po ekscytującym zwiedzaniu, można odpocząć w przyjemnej kafejce, oraz zakupić pamiątki w klimatycznym sklepiku.
Dodatkową atrakcją jest jeszcze możliwość skorzystania ze stanowisk Ancestors.com, tutaj zupełnie bezpłatnych, gdzie możecie odszukać śladów swoich przodków wśród gigantycznej bazy informacji o emigrantach.
Jeśli więc będziecie w pobliżu Trójmiasta, koniecznie odwiedźcie to miejsce – zwiedzania jest tutaj na co najmniej 4 godziny, a ani przez chwilę nie będziecie się nudzić!
Po kilku godzinach spędzonych w muzeum, pieszo udaliśmy się do centrum Gdyni na obiad. Zostawiam kilka zdjęć z tego pięknego modernistycznego miasta, które na pewno będziemy odwiedzać jeszcze wielokrotnie!
Powrót do domu po dwóch tygodniach podróży…
Choć to były „tylko” dwa tygodnie, ze względu na rozmiar naszej grupy, ilość miejsc, które w tym krótkim czasie odwiedziliśmy, jak również mnogość przesiadek i długość odległości, czuliśmy się wszyscy jak byśmy wracali po wielotygodniowej wyprawie. Świadomość, że w Gdyni wsiadamy w ostatni już pociąg, bezpośredni do Szczecina, podziałała kojąco na nasze przemęczone głowy i obolałe od chodzenia stopy, haha. Nie liczyłam ile zrobiliśmy kilometrów pieszo, ale przejechaliśmy przynajmniej 2,5 tysiąca kilometrów i była to jak dotąd nasza najtrudniejsza logistycznie wyprawa koleją. Odważę się stwierdzić, że trochę przesadziliśmy i Wam w związku z tym polecam odwiedzić każde z wyżej opisanych miast w osobnej podróży, przynajmniej do czasu zapewnienia przez Polskie Koleje Państwowe wygodnym transeuropejskich połączeń. W tej chwili taka podróż łącząca europejskie duże miasta i stolice jest i trudna i droga i nie zawsze wygodna…
Wyjątkowo – bez podsumowania kosztów…
Tym razem wyjątkowo powstrzymam się od szczegółowego podsumowania finansów podróży. Po pierwsze dlatego, że nie są porównywalne ani z poprzednimi latami, ani zapewne nie będą adekwatne do kosztów podróżowania w kolejnych latach. Choć robiliśmy wszystko, by wzorem poprzednich lat, zorganizować wszystko tańszym kosztem, przyznaję, że ten trip był okropnie drogi. I chcę wierzyć, że już nigdy więcej tak drogo nie będziemy musieli podróżować. Oczywiście wspomnienia i naukę, jakie dzięki tej podróży wszyscy zdobyliśmy, są bezcenne, ale miło jest kiedy za tą bezcenność płaci się jednak mniej…
Niezmiennie uważam jednak, że podróżować trzeba, ale dziś należy to robić ze szczególna dbałością o planetę. Dlatego zawsze najchętniej wybiorę kolej, bo wygoda i przyjazność środowisku deklasują inne formy podróżowania. Warto pamiętać, że podróżujący pociągami odpowiadają za zaledwie niecałe 2% emisji CO2 do atmosfery – dla porównania, podróżujący samochodem emitują go ponad 70%!
Już planuję więc kolejne kolejowe wyprawy i na pewno nie zapomnę ich później tutaj opisać. A tymczasem zachęcam Was do szukania inspiracji podróżniczych w moich poprzednich relacjach – wszystkie znajdziecie w zakładce MAMA W PODRÓŻY 😉