Miałyśmy taki pomysł żeby napisać receptę na udane małżeństwo… Ale to byłaby największa ściema na jaką mogłybyśmy się zdobyć, a przecież tutaj piszemy tylko prawdę! Nie mamy takiej recepty, a nasze małżeństwa „udane” mogą wydawać się tylko nam 😉 I nawet my rzadko tak je widzimy. Dlatego postanowiłyśmy poszukać w naszych relacjach z mężami tych cech, które mimo wszystko trzymają nas przy nich, choć bywa, że w myślach wysyłamy ich na inną planetę, a oni nas pewnie jeszcze dalej…
Olka, żona Marcina
Zadałam sobie pytanie: dlaczego wciąż z nim jestem? I od razu nasunęła mi się odpowiedź, że nie po to przecież wychodziłam za mąż, żeby się rozwodzić! Ale to przecież nie są moje słowa. Tak mówiły do tej pory chyba wszystkie kobiety w mojej rodzinie (a przecież mężów miały różnych), w której rozwodów raczej nie było. Ja nie uważam małżeństwa za rodzaj kontraktu na bezwarunkowe wspólne pożycie do końca. Mój mąż jest po to żeby moje życie było lepsze, a ja mam za zadanie podnosić jakość jego codzienności. Więc gdyby tutaj coś nie grało, pewnie nikt by nas siłą przy sobie nie trzymał. Ale odpowiedź, o której od razu pomyślałam i którą przytoczyłam ma jednak sens. Bo jeśli podejść do instytucji małżeństwa ambicjonalnie, to faktycznie nie ma powodów żeby je zakończyć bez konkretnego (w sensie – poważnego) powodu, budowanie związku zajęło nam przecież ogromnie dużo czasu! Więc jeśli pojawia się problem, należy go, jak w każdej „firmie”, zidentyfikować, i naprawić! A fakt pojawienia się problemu jest przejawem NORMALNOŚCI! Dlatego uczę się wciąż rozwiązywania problemów.
Udało mi się wypracować sposób na unikanie kłótni: daję sobie czas żeby ochłonąć. Najgorsze rzeczy mówimy pod wpływem emocji, dlatego załatwianie sprawy OD RAZU nie jest według mnie dobre. Czasami wystarczy mi pięć minut. I choć biję się sama ze sobą (bo kiedy on mnie wkurzy, mam ochotę dosłownie nakopać mu do d…), odchodzę na bok i czekam aż przejdzie mi pierwsza złość. Wtedy mogę spokojnie wyartykułować moje żale. Czasami złość minie mi szybko, w międzyczasie pojawią się dzieci i odwrócą moją uwagę, często wtedy zapominam o całej sprawie i nie wracam już do niej.
Umiem dziś odpuszczać w sytuacjach, które nie są najważniejsze. Czasami lepiej jest pozwolić facetom nacieszyć się tym, że przyzna im się rację. Naprawdę często kłócimy się o rzeczy, które w ogóle nie mają dla naszej codzienności znaczenia, a poświęcamy wykłócaniu się o nie cenne minuty dnia.
Myślę, że w naszym związku pomaga brak nadmiernej zazdrości. Jestem Marcinowi niezwykle wdzięczna, że zazdrość zawsze zastępował zdrowym zaufaniem. Dzięki temu zaoszczędziliśmy sobie wielu niepotrzebnych spięć. Ja też do zazdrośnic nie należę, więc ten problem nigdy nas nie dotyczył.
Najcenniejszą jednak nauką jaką wyciągnęłam z 12 lat naszego małżeństwa jest potrzeba akceptowania partnera takim jakim jest. My, kobiety, uwielbiamy ich zmieniać, „naprawiać”, przekonywać do naszych poglądów. Tylko po co? Mój mąż ma swoje poglądy, własne pasje, nie zawsze jest fanem moich pomysłów, mnie również zdarza się podchodzić do jego pomysłów z dużym dystansem. Ale, o ile nie wpływa to negatywnie na dzieci i nasze relacje, nie przeszkadzam mu w realizowaniu ich.
Nauczyłam się też akceptować fakt, że on nie jest fanem social media i nie rozumie mojej aktywności na blogu i naszym fanpage’u. Nie narzucam mu się z tym, szanuję jego zdanie. Wystarczy mi, że od czasu do czasu pomoże mi w udokumentowaniu treningu, lub zajmie się dziećmi kiedy muszę zająć się pisaniem. On dobrze wie, że ja nie potrzebuję poklasku by iść do przodu, wie, że mnie nie zniechęci, a wręcz swoją biernością w mojej działalności sprowokuje do jeszcze bardziej intensywnej pracy.
Skłamałabym jednak gdybym tu napisała, że nigdy nie jest mi smutno z powodu jego podejścia, ale nie jestem małą dziewczynką. Nie szlocham z tego powodu, tylko robię swoje. Ja już na prawdę powie za dużo, …. po prostu nie szykuję mu następnego dnia śniadania do pracy i od od razu rozumie, że z czymś przegiął. Słowa są wtedy niepotrzebne, nasze nerwy też nie 😉 Taki jeden dzień „na głodzie” wystarcza żebyśmy na powrót bardzo sie kochali, haha 🙂
Kiedy Marcin wsiada na swojego quada, odwracam wzrok, on wie jak bardzo nie znoszę tej maszyny. Nigdy na nią nie wsiadłam i nie wsiądę. Wiem, że jest mu przykro, bo chciałby czasami zabrać mnie na wypad we dwoje i pochwalić się swoimi umiejętnościami. Ale on też się nie narzuca. Kiedy chce pojeździć, stara się znikać po cichu, żeby specjalnie mnie nie drażnić. Ja i tak wiem co jest grane, strasznie się wtedy denerwuję, uspokajam się dopiero kiedy wraca cały i zdrowy. Ale nie próbuję mu niczego zakazywać. Wiem, że ten quad to jego małe marzenie, nie chcę go stopować. To jest jego przestrzeń, po prostu do niej nie wchodzę. Cenię to, że zgadza się nie zarażać tą pasją naszych dzieci, one do quada nie podchodzą i chociaż o tyle mam spokojniejszą głowę.
Ta przestrzeń, którą każde z nas ma tylko dla siebie jest bardzo cenna. To wolność, którą dajemy sobie wzajemnie. Być może to jest ta recepta?
Chyba nie bez znaczenia jest też to, że mój mąż wciąż jest dla mnie „najfajniejszym ze wszystkich facetów” i będę szczęściarą jeśli jeszcze przez jakiś czas takim pozostanie 😉
Kochaj, doceniaj i akceptuj. Nie narzucaj się.
Ewka, żona Patryka
Małżeństwo… nikt nie mówił, że będzie łatwo… i nie jest. Wzięliśmy ślub po 5 latach bycia parą. Ja miałam wtedy 23 lata, on 33. On już był dojrzały, ja też już nie miałam „fiubździu” w głowie. Decyzję o tym kroku podjęliśmy świadomie i dobrowolnie. Nie oszukiwaliśmy się, że zawsze będzie kolorowo, bo przecież obserwowaliśmy małżeństwa naszych dziadków, rodziców czy znajomych. Wiedzieliśmy czym to pachnie. Zawsze w duchu śmieję się z par, które są jeszcze przed ślubem. To ich słodkie mizianie się, przytulanie, wiszenie cały czas na telefonie i ciągłe pisanie do siebie sms-ów, spędzanie z sobą czasu najlepiej 24 godziny na dobę. Jest to fajne i nie powiem, że za tym nie tęsknie bo bym skłamała, ale przychodzi czas kiedy to wszystko zaczyna wyglądać troszkę inaczej. Nadal są czułości, zainteresowanie drugą osobą, ale dochodzi do tego jeszcze tzw ,,ŻYCIE”. Praca, dzieci, problemy, pieniądze. Pierwsze miesiące, u niektórych pewnie i lata , to cudowne spędzanie czasu z sobą, fascynacja sobą nawzajem, duma i radość, że jest się już żoną/mężem, a nie tylko tą/tym kolejną/kolejnym. Czujemy się poważniej i chyba poważniej jesteśmy odbierani przez społeczeństwo. U nas taki błogi stan trwał ok 2 lat. Wszędzie razem, romantyczne wieczory, długie poranki, częste spotkania z przyjaciółmi, kolacje, kino itp. W pewnym momencie jednak zaczęło nam czegoś brakować, było nam już razem ,,nudno” (tak to razem nazywamy) to był właśnie czas kiedy zdecydowaliśmy się na dziecko. No i się zaczęło… mówią, że dzieci zacieśniają więzi między małżonkami, u nas bywało różnie. Z rozmów z innymi mamami, żonami wiem, że u nich było podobnie. Na tym etapie nie raz chciałam to wszystko rzucić, wyjść i już nie wrócić. Budziłam się rano i zastanawiałam się po co to wszystko skoro on tak bardzo mnie wku…. Pocieszałam się i nieraz nadal to robię, że jest to po prostu kolejny etap małżeństwa. I tak chyba po części jest. Kryzysy, kłótnie, to chyba nieodłączny element małżeństw. Jednak pomimo kłótni jest chęć bycia z sobą i spędzenia życia wspólnie.
Patryk nie ma ze mną łatwo, ja z nim też. Mam ciężki charakter, rzadko ustępuję, chcę rządzić, dyktować warunki. Jestem świadoma tego, że małżeństwo nie na tym polega, ale praca nad samym sobą jest naprawdę trudna. Najgorszy jest brak zrozumienia, wypominanie i niesłuchanie. Obydwoje popełniamy te błędy. Nie rozumiem tego jak on może być zmęczony, jak może robić najprostszą czynność ,,5 godzin”. Wypominam mu wszystko co mnie kiedyś zabolał, na dodatek robię to z czystą świadomością, że go to denerwuje. Niechętnie słucham go jak mów mi o swojej pracy, głupim meczu, czy treningu. Piszę to bo wiem, że to go wkurza i wiem, że to są moje błędy, które sprawiają, że nasze małżeństwo dostaje nieraz po dupie. On z kolei wymaga ode mnie zajmowania się dziećmi i szybkiego powrotu do pracy. Jak dla mnie rewelacja, chętnie już bym wróciła do ludzi, ale wiem, że Weronika jeszcze mnie potrzebuję. On też to oczywiście wie, ale musi mnie wkurzać takim gadaniem!!! Bywa u nas naprawdę gorąco ale dajemy razem radę. Wiele nas różni, ale też dużo nas łączy. Uzupełniamy się wzajemnie. Nasze małżeństwo trwa bo się kochamy, jesteśmy chyba rozsądni, dojrzali, mamy cudowne dzieciaczki no i… wspólny KREDYT 😉
Nie znam recepty na udane małzeństwo i pewnie długo jej nie poznam. Nie śmiem dawać Wam rad co robić żeby zawsze było dobrze, bo moje małzeństwo nie raz pozostawia dużo do życzenia. Mam też dość krótki staż jako żona (w październiku minie 5 lat, chwilami spokojnych, częściej burzliwych). Jedyne co wiem po tych pieciu wspólnych latach, to to, że należy się kochać, szanować, słuchać, doceniać, dziękować i umieć przepraszać. Brzmi tak banalnie, ale to nic prostego.