Gdybym 20 lat temu wiedziała to co wiem dziś…
Miesiąc temu skończyłam 35. rok życia i oficjalnie zostałam „kobietą przed 40tką” (tak, Ewka, teraz możesz mnie już tak wreszcie nazywać!!!). Nie czuję się z tym źle, ani jakoś szczególnie lepiej niż do tej pory. Zdecydowanie bardziej przeżywałam swoje 30. urodziny, byłam z tego wieku dumna, miałam ochotę każdemu przypominać o mojej „trójce z przodu”, bo wiek 30 lat u kobiety zawsze wydawał mi się tym najbardziej kobiecym, najseksowniejszym, najbardziej wyczekiwanym. Tak też się wtedy czułam. Jednocześnie zawsze uważałam, że 35 lat to idealny wiek dla mężczyzny, jednak dla kobiety już nie, bo kobieta w wieku 35ciu lat jest już 'trochę stara’…
A jednak, jako urodzona optymistka, widzę w tej magicznej liczbie 35 całą masę pozytywów. Ponieważ tak już chyba jest, że po przekroczeniu trzydziestki, zaczyna się z nami dziać coś niezwykłego – zaczynamy przewartościowywać swoje życie – to co jeszcze niedawno wydawało nam się ważne, teraz ważnym wcale nie jest, a to, co kiedyś wydawało nam się niemożliwe, teraz staje się „w zasięgu ręki”.
Zauważam ewidentne różnice w moim podejściu do kluczowych spraw, dbam o siebie dużo bardziej niż kilka lat wstecz, ale przede wszystkim mam ogromną świadomość uciekającego czasu i przez to jestem dużo bardziej niecierpliwa i głodna życia.
Nie odkładam życia na później – wiem, że jutro może nigdy nie nadejść. Dlatego jeśli mam ochotę na ciekawy wyjazd, kawę z koleżanką, randkę z mężem, imprezę, spotkanie z przyjaciółmi, rozmowę z moją siostrą, mamą lub braćmi, albo po prostu mam ochotę na bułkę z Nutellą, zabieram się za to od razu, lub przynajmniej od razu to organizuję.
Dawniej nie było to dla mnie istotne, a teraz otwarcie mówię o uczuciach – nie chcę już udawać, nie ukrywam swoich prawdziwych emocji, informuję za to o nich osoby zainteresowane, oczywiście jeśli są to osoby ważne w moim życiu. Bez przerwy mówię moim dzieciom, że je kocham, bo zakładam, że im więcej będą słyszały o miłości, tym bardziej będą jej głodni w życiu.
Nie żyję życiem innych, bo moje życie jest teraz w centrum wszechświata. Dawniej chętniej rozmawiałam o innych. Teraz dbam o swoją przestrzeń i nawet w rozmowach poruszam tematy dotyczące mnie i moich rozmówców, a nie życia innych osób, bo zwyczajnie mnie ono nie interesuje. Nie oznacza to, że ignoruję czyjąś krzywdę, wręcz przeciwnie. Stałam sie jeszcze bardziej wrażliwa na krzywdę ludzką i nie potrafię pogodzić się z ogromem niespraiedliwości w świecie.
Lubię być sama. Dużo bardziej niż jeszcze kilka lat temu. Pielęgnuję tą moją samotność bardzo starannie. Wykorzystuję chwile, w których nikt mi nie towarzyszy do rozmyślania, przeżywania emocji. Jestem naprawdę namiętnym samotnikiem, choć jednocześnie uwielbiam przebywać wśród ludzi. Teraz jednak chętniej rezygnuję z wyjść towarzyskich na rzecz samotnych wieczorów i cieszę się nawet z męskich wyjść mojego męża, które dawniej wywoływały u mnie stres, zazdrość, lub smutek.
Dbam o to by było mi wygodnie. Nawet wybierając strój na imprezę, na pierwszym miejscu liczy się dla mnie wygoda. Choćbym wyglądała olśniewająco w nowej sukience, czy butach, nie założę ich jeśli miałyby krępować moje ciało w jakikolwiek sposób.
Nie rozmyślam nad zachowaniem innych wobec mnie i nie analizuję tego co powiedzieli pod moim adresem. Dawniej spędzało mi to sen z powiek, bo jestem bardzo wrażliwą osobą. Teraz umiem już zapomnieć, nie przejmować się, a nawet nie szukać w czyimś zachowaniu złych intencji, co uważam za jedną z najważniejszych nowo nabytych umiejętności!
Mam 35 lat i ponad 10 lat doświadczenia zawodowego, dzięki czemu finansowo również mogę sobie pozwolić już na przyjemności, na które wcześniej nie było mnie stać. Korzystam z tego, nie odkładam pieniędzy 'do skarpety’, tylko je wydaję. Nigdy nie mam ich za dużo, zawsze mi brakuje, ale pieniądze nigdy nie były dla mnie celem, tylko środkiem. Nie przywiązuję się do nich, tylko wydaję na przyjemności, jednocześnie nie wpędzając się w długi, bo oszczędzać też już zdążyłam się nauczyć w miarę swoich skromnych możliwości.
Nauczyłam się sama siebie komplementować i doceniać swoje zalety, przez co żyje mi się ze sobą bardzo dobrze. Dzięki temu wiem, że nie potrzebuję nikogo by mnie uszczęśliwiał, bo sama potrafię o to zadbać. W praktyce oznacza to, że nie da się mnie złamać, wykorzystać, namówić do rzeczy, których nie chcę robić, a w miłości nie szukam już oddania, tylko partnerstwa. Nie oczekuję wierności, tylko szacunku, bo on daje gwarancję obustronnej przyzwoitości.
Jeśli chodzi o wychowywanie dzieci, potrafię już sobie wytłumaczyć to, że każde z nich jest inne, że nie muszą być idealne, że popełniają błędy by się na nich uczyć, że nie muszą sprostać moim oczekiwaniom, bo te nie zawsze są dobre.
A w kontaktach ze znajomymi – wiem już, że odmienne zdanie wcale nie oznacza, że ktoś ma rację, a ktoś inny nie. Wiem, że racja może leżeć po obu stronach, dlatego nie wdaje się w niepotrzebne kłótnie i bezowocne dyskusje. Dawniej bardziej kusiło mnie by postawić na swoim, teraz nawet sprzeczając się z Ewką (a w tym jesteśmy mistrzyniami gatunku!), potrafię przyznać jej rację, kompletnie się z nią nie zgadzając 🙂
Dopuszczam też już myśl, że moje opinie, poglądy, wiedza, spojrzenie na konkretne problemy, mogą się za jakiś czas zmienić, dlatego nie przywiązuję się do idei, nie zakładam, że się nie mylę, wręcz jestem zafascynowana tym jak na przestrzeni lat zmieniały się moje poglądy.
Chcę się uczyć, zdobywać wciąż więcej doświadczeń, poznawać nowych ludzi, zwiedzać świat, doświadczać nowych emocji. Wciąż jestem wystarczająco młoda by uczyć się na błędach i odpowiednio 'stara’ by wiedzieć jak je naprawiać 😉
Dziś wiem też, że NIC NIE MUSZĘ! Gdybym tylko to wszystko wiedziała i umiała 20 lat temu, pewnie dziś nie miałabym tych kilku dodatkowych zmarszczek na czole…