Olka
Porządek w domu to porządek w życiu! Życie nie może sprowadzać się do biegania z mopem, ale czysto musi być. Jeśli chcesz cieszyć się życiem, nie możesz potykać się o porozrzucane ubrania czy zabawki. Nie trzeba być perfekcyjna panią domu żeby ogarnąć generalne porządki raz w tygodniu i poświęcić kilkanaście minut dziennie na odłożenie rzeczy na miejsce. Ja jestem domowym tyranem. Wymagam od domowników dosłownie „pilnowania” swoich rzeczy. Jeśli znajdę w salonie zabawkę czy skarpetki- wyrzucam do śmieci. Oczywiście to jest teoria.
W praktyce wrzuciłam ich rzeczy do kosza na śmieci raz albo dwa, potem i tak wyciągnęłam, opłukałam i oddałam. Ale co się wcześniej nasłuchali, to ich odstraszyło od kolejnego zmuszania mnie do ostateczności. Teraz wystarczy pytanie: „chcesz się pozbyć tego robota/auta/tableta?” Działa od razu, nawet nie muszę się drzeć. W sobotę rano wystarczy hasło, że „wchodzę z odkurzaczem, wciągam wszystko co leży na dywanie”. Zabawki nie tylko znikają z dywanu, ale lądują na swoich miejscach, bo przecież jak nie wylądują gdzie trzeba, wyrzucę.
Jest jednak jedna rzecz, której nie byłam w stanie ich nauczyć przez trzy lata. Plecaki.
Codziennie, odkąd „starszaki” poszły do pierwszej klasy, powtarzałam jak mantrę: „zostawcie śniadaniówki w kuchni, zanieście plecaki na górę”. Kiedy rozpoczęli czwartą klasę, moja cierpliwość się skończyła kiedy we wrześniu wróciłam z pracy z czterema torbami zakupów z Biedronki i w wejściu potknęłam się o dwa stojące na wycieraczce plecaki. Popełniłam zbrodnię domową- zachowałam się jak moja matka w chwilach swojej największej słabosci: głęboki oddech….3…2…1…WRZASK!!!!:
„Prosiłam całą pierwszą klasę! Prosiłam całą drugą klasę! Trzecią też! W czwartej nie będę już prosić! Czy to jest takie trudne do zapamiętania, że po powrocie ze szkoły macie zrobić trzy rzeczy: odwiesić kurtki, odstawić buty, odłożyć śniadaniówki i zanieść plecaki na górę?!?” (to cztery rzeczy, o czym, z resztą Emil przypomniał mi jak już skończyła im się kara..)
Dalej:
„Ja codziennie robię dla was ze dwadzieścia różnych rzeczy, a was proszę tylko o te trzy do chcholery!!!!” (faktycznie z nerwów zapowietrzyłam się na „ch”)
„Ja wam piorę, prasuję, gotuję, sprzątam, pakuję do szkoły, szykuję śniadania, robię zakupy, piekę pieprzone babeczki, szykuję ciuchy do szkoły, a wam trudno zapamiętać te trzy rzeczy?!?!”
Potem jeszcze darłam się przez kilka minut (dobrze, że Maciek był jeszcze w przedszkolu i tego nie słyszał). W tym czasie oczywiście dzieciaki zrobiły co trzeba, w ciszy czekały aż się wreszcie zamknę i wygonię ich za karę do swoich pokojów, co zrobiłam jak tylko skończyłam się drzeć. Powiedziałam jeszcze, ze mają nie wychodzić dopóki im nie pozwolę, bo na razie nie mam nastroju ich oglądać. Zbrodnia. Przyznaję, moja mama przy mnie jednak była aniołem. Wrzeszczała, ale bez przeklinania i gadania takich głupot. Myślałam o tym jeszcze wrzeszcząc, ale nie potrafiłam przestać. Źle mi z tym było. Ale pomogło. Później oczywiście przeprowadziłam ze „starszakami” rozmowę, przeprosiłam ich za te moje wrzaski, a oni mnie za plecaki pod nogami. Ewka mi kiedyś mówiła, że jeszcze bardziej niż wrzasków swojej mamy nie lubiła jej przeprosin. Rzeczywiście jest w tym coś irytującego, że najpierw zachowujemy się jak idiotki, a potem przepraszamy jakby same przeprosiny miały „wyczyścić” dzieciom pamięć. Ale czułam, że w tej sytuacji inaczej nie mogłam postąpić. Mam nadzieję, ze przyznanie się do słabości i nazwanie tego po imieniu oraz przeprosiny pomogły mi nie stracić szacunku moich dzieciaków. Pewnie już dawno o tym zapomniały, ja pamiętam. Unikajmy takich sytuacji. Uczmy się panować nad sobą.
Od tamtej pory problem plecaków jest rozwiązany. Tylko Natala rzuca go teraz przy wejściu do swojego pokoju, więc wciąż się o niego potykam, tylko już nie tak często.
W tym wrzasku chyba za mały nacisk położyłam na kurtki i buty, bo te nadal witają się z moimi nogami gdy wracam z pracy.
Z Marcinem jest trudniej. On się „odgraża” kiedy mu mówię, ze wyrzucę jego rzeczy: „Żebym ja ciebie nie wyrzucił”. Cwaniaczek. Zwykle odnosi swoje krawaty i koszule, ale zanim to zrobi, oglądam je w kuchni, jadalni czy łazience przez kilka godzin. Ale mam zasadę: nigdy sama ich nie odnoszę.
Jedną z zalet „starzenia się” jest też to, ze człowiek z wiekiem staje się mądrzejszy, a co za tym idzie, potrafi pewne rzeczy odpuścić. Ja z wiekiem nauczyłam się, że brak „błysku” w kuchni czy łazience to nie koniec świata. Lubię porządek, uwielbiam porządek, w czystym domu czuję się najlepiej. Ale poprzez regularne porządki nigdy nie mam w domu takiego brudu żebym nie mogła czasami zrezygnować ze sprzątania na rzecz ważniejszych zajęć, jak na przykład wspólnego pieczenia ciasteczek z dzieciakami, czy kawy z Ewką 🙂
Ewka
Czysty i zadbany dom to wizytówka każdej pani domu. Chyba niemal w każdym polskim domu porządki robione są w sobotę. W moim domu tak właśnie jest. Chociaż od pewnego czasu zaczynają się one już w piątek, kiedy dzieci śpią i mam wolną chwilę. To właśnie wtedy rozpoczynam swój porządkowy fitness w pokojach, sypialni i łazience. W sobotę sprzątam dół. Jeszcze trzy lata temu sobotnie sprzątanie było dla mnie świętością. W tym czasie Patryk zajmował się Dominikiem, a ja w wymownym stroju (najczęściej piżamie), często jeszcze „nie ogarnięta” zaczynałam walkę ze sprzątaniem. Pewnie od niejednego faceta padłoby pytanie- „ale po co?”, „przecież tu nie jest brudno!!!!” Pewnie niejedna pani domu na te słowa wzięłaby patelnie i z uśmiechem umieściłaby ją na ich głowię. Ja tak mam.
A więc Patryk zabrał Dominika na spacer, do dziadków, lub bawi się z nim na górze. Ja w tym czasie biegam z miotłą i ścierą na kolanach. A to wszystko robię dla siebie, bo przecież Patryk i tak uważa, że było czysto, a Dominik ma to gdzieś. Wpadnie do domu i będzie bawił się w salonie. Odkąd pojawiła się Weronika i mam mniej czasu, sobota nie jest już przeznaczona wyłącznie na sprzątanie. W tygodniu staram się mieć w miarę posprzątane, a sobotę spędzamy na błogim lenistwie. Kocham te kilka chwil po sprzątaniu, kiedy z kubkiem kawy w ręku siadam na „wypoczynku” przed tv i podziwiam swoja pracę. Zwykle naprawdę trwa to chwilkę, bo chłopaki wyczuwają chyba, że się nudzę i wracają do domu. I wszystko zaczyna się od nowa…
Patryk i sprzątanie nie są z jednej bajki… dla niego zawsze jest czysto. Nie raz mam wrażenie, że mogłoby być 'na***ane’ na środku pokoju, a on by tego nie zauważył. W domu Patryk zajmuje się zmywarką i sprzątaniem w kotłowni. W porównaniu do moich obowiązków to pikuś, ale on uważa, że bez jego pomocy bym zginęła. Super, że pomaga ale … bez przesady.
Codzienne sprzątanie nie jest już dla mnie stresujące. Mówię sobie: „wszystko zrobisz jak dzieci ci na to pozwolą”. Teraz oni są na pierwszym miejscu, nie ja, czy czysty dom. Ktoś kiedyś powiedział ,,brudne dzieci to szczęśliwe dzieci”, podobnie chyba jest z domem. Nie mam tu na myśli oczywiście brudu i zaniedbanego domu, ale kilka zabawek porozrzucanych po dywanie, niewyprasowane ubrania czy nieumyte okna. Mój dom nie musi być perfekcyjnie czysty. Wiem, ze przyjdzie na to czas jak tylko dzieci podrosną. Póki co, poruszamy się po czystej podłodze ozdobionej zabawkami, jesteśmy szczęśliwi.