Uwielbiam oglądać komedie romantyczne lub miłosne dramaty! Nie lubię klasycznych romansów. Denerwują mnie. W komediach romantycznych, główne postaci są bardziej „realne”. Facet jest albo wyrafinowanym playboyem („How to lose a guy in 10 days”) , albo klasycznym gburem („You’ve got mail”), babka grubaską („Bridget Jones’s Diary”), lub celebrytką egoistką (mój ukochany „Notting Hill”). Miłosne dramaty dotykają natomiast prawdziwych ludzkich słabości. Bohaterowie bywają alkoholikami („When a Man Loves a Woman”), lub życiowymi nieudacznikami, niepotrafiącymi sprostać wymaganiom współmałżonki (’Revolutionary Road”). To jest prawdziwe życie. Miłość jest w tych filmach tłem wydarzeń, jest nieoczywista, staje przed wyzwaniami, ale przede wszystkim jest MIMO WSZYSTKO, a nie ZA…
Niestety, zanim nasze małe córeczki zaczną oglądać filmy dla dorosłych, najpierw poznają historię Królewny Śnieżki i Kopciuszka i jeśli je przed tym nie uchronimy, wbiją sobie do głowy, że w przyszłości mają czekać na księcia z bajki w lśniącej zbroi, który codziennie będzie przynosił im kwiaty, pisał romantyczne wiersze, szeptał do ucha czułe słówka, będzie ślepy na inne dziewczyny, kumple nie będą dla niego ważni, bo czas będzie spędzał najchętniej z ukochaną. Każda z nich będzie czekać aż sam zgłosi się do niej „Prince Charming’, który z przyjemnością będzie wysłuchiwał jej kaprysów, robił z nią zakupy w galerii handlowej z uśmiechem na twarzy, zawsze będzie zwracał się do niej z największym szacunkiem, nigdy nie okłamie, będzie upewniał ją słownie, że kocha, co 15 minut i częściej. Potem najpewniej nasze córki pozostaną pannami do 50tki, lub wyjdą za mąż za ideały ze snów, którzy zostawią je po kilku latach dla ich młodszych koleżanek, lub same od nich z nudów odejdą!
Naprawdę, krew mnie zalewa kiedy słyszę jak matki mówią do swoich córek: „to facet ma się postarać!”, „olej go jak się obraził”, „gdyby cie kochał, to by nie zapomniał o…”, „Jak cie okłamał, to go rzuć…” No k***a! LITOŚCI! A my to może chodzące ideały??? Skąd się wzięło to przekonanie, że „jak kocha, to: zadzwoni, wybaczy, przeprosi, kupi, DOMYŚLI SIĘ, ZACZEKA, zrozumie, przyniesie, będzie pamiętał….!!!!??? A my jak kochamy, to tak robimy?!?!
NIE NIE i jeszcze raz NIE!
Nigdy nie powiem tych rzeczy swojej córce! Zamiast uczyć ją, że facet ma stworzyć dla niej niebo na ziemi, wolę ją uprzedzić, że najpierw sama musi stać się dla niego ANIOŁEM. Zamiast radzić by czekała na księcia z bajki, mówię jej by SZUKAŁA MIŁOŚCI. A kiedy pyta mnie czym jest miłość, odpowiadam, że „miłość to szybsze bicie serca, ale i sztuka kompromisu, której trzeba się wspólnie uczyć latami.” Bo w miłości są dwie osoby i każda z nich jest równie ważna. Każda z nich ma też swoje wady i ma do nich prawo.
Bywają wyjątki. Mam koleżanki, które faktycznie trafiły na swoje „książęta” ze snów i są z nimi szczęśliwe. Ale to jedynie wyjątki, które potwierdzają regułę: jeśli facet czaruje cię po mistrzowsku, to znaczy, że gdzieś musiał się już tego nauczyć. Prawdopodobnie to lubi, więc na tobie nie poprzestanie! Nie skazujmy więc naszych córek na długopanieństwo, wieczną samotność, lub nieszczęśliwe małżeństwa!
Nie jestem religijna, ale z własnego ślubu (KOŚCIELNEGO!!!) zapamiętałam czytanie Pawła Apostoła ( z listu do Koryntian), bo już wtedy bardzo mi się spodobało:
„…Miłość CIERPLIWA jest, ŁASKAWA jest, nie zazdrości, nie szuka poklasku, …. nie szuka swego, nie unosi się gniewem…” Wiem, są też w tym liście słowa, że „wszystko znosi i wszystko przetrzyma”, ale tu się chyba święty Paweł zagalopował, albo nie słyszał o damskich bokserach i nałogowych kłamcach i poligamistach. Tak czy inaczej, gdzie tu mowa o księżniczce i księciu na białym rumaku?!
Nie wciskajmy więc córkom kitu o czekaniu na księcia, bo jeśli nam uwierzą, mogą czekać całą wieczność!