Fejsbuk!!!

Fejsbuk!!!

1:30. Skończyłam oglądać „Sarę” chyba 10-ty raz w życiu. Za każdym razem oglądam ten film do końca, choć wiem jak się skończy. Wiem, że Linda nie wygląda już dzisiaj tak jak w tym filmie, nigdy nie przepadałam za Anieszką Włodarczyk, a Pazura jako durny gangster wypada dokładnie tak samo jak w obu częściach „Killera” i wszystkich innych swoich rolach… A mimo to zawsze wciąga mnie ten film. Uwielbiam Marka Perepeczko w roli mafijnego ojca, do końca wzbudza sympatię (…), tytułowa Sara wywołuje we mnie za każdym razem te same przemyślenia: najpierw „ale ona była młodziutka”, potem „ale ciało!”, „chyba jest za młoda do TAKICH scen”, „biedna dziewczyna (Włodarczyk), skrzywdzili ją tym filmem na całe życie”, a na końcu zawsze jestem już jej ( Sary) fanką na nowo i mam szacun do aktorki za tą odważną rolę. Przy napisach końcowych, jak po każdym ciekawym filmie (lub filmie, który znamy z dzieciństwa), myślę i myślę, a potem już nie mogę zasnać…
I tak jest teraz.
A skoro nie mogę zasnąć, to pomyślałam, że wejdę na fejsa i przejadę palcem po „ścianie”, policzę nowe „lajki” i sprawdzę licznik na blogu. Potem powinnam przeskoczyć na Insta i przypomnieć się w „społeczności”, polubić kilka fotek, a kilka skomentować. Tak zdobywa się nowych followersów. Robota, którą z Ewką staramy się robić regularnie i na „staraniu” się zwykle kończy, bo kurde nie umiemy robić nic na siłę…

Ostatecznie nie biorę komórki do ręki, nie wchodzę na fejsa, ani na insta. Nie mam na to OCHOTY. Sama nazwałam się blogerką, a nie mam nawet ochoty odpalić własnej przestrzeni w internecie!. Nie mam ochoty oglądać swojej twarzy, patrzeć we własne oczy i sprawdzać jak skomentowali mnie ludzie. NIE MAM OCHOTY I JUŻ! BUNT.

Rano przychodzi kac moralny – ludzie komentują, bo przeglądają nasz profil, wciąż nas obserwują, czyli albo są naszymi serdecznymi znajomymi, albo lubią naszego bloga, fanpage’a, lub naszą stronę. Zachowałam się wczoraj jak świnia, bo nie miałam ochoty czytać co mają nam do przekazania. Autorzy innych blogów, fanpage’ów, czy „insa-profili” obserwują nas na zasadzie koleżeńskiej współpracy, wspierają nas, dopingują, czasami są to znane osoby, a poświęcają jednak chwilę by nas zmotywować do dalszej roboty.
A ja tak samolubnie nie miałam ochoty nad tym wszystkim się pochylić. Przepraszam. To był mój chwilowy kryzys blogowy. I mogłabym przecież wcale o tym nie wspominać, nikt by nie wiedział, nie musiałabym się tłumaczyć…
Jednak piszę, bo mój (nawet jeśli chwilowy) wstręt do mediów społecznościowych pojawił się nie bez przyczyny…
Bo zauważyłam, że takie media zamiast łączyć ludzi, częściej ich dzielą. Są wielkim kotłem, w którym gotują się wszystkie ludzkie słabości, brak pewności siebie i samoakceptacji, która daje swój wyraz w dobrze znanym „hejcie”, sztucznych uśmiechach, wiadomości skierowanych do konkretnych osób bez podawania ich nazwisk, zamiast bezpośrednio do nich, wrzucone na ścianę dla publicznej wiadomości… Uwielbiam kiedy moi znajomi dzielą się swoją radością z innymi, cieszę się, że facebook daje im możliwość wirtualnego krzyku kiedy życie rzuca im kłody pod nogi, media społecznościowe stanowią przecież ogromną grupę wsparcia. Jednak chwilami od nadmiaru sztuczności i uszczypliwości zwyczajnie nie chce mi się odpalać błękitnego f w moim telefonie 😞

Byłoby wspaniale gdybyśmy wszyscy wykorzystywali internet, cudowne portale społecznościowe do budowania społeczności, czyli do rozwoju. Smuci mnie to, że dzieje się odwrotnie i częściej dajemy wyraz swojemu niezadowoleniu, niż radości z tego, że ktoś, czasami zupełnie obcy, dzieli się z nami kawałkiem swojego życia. Czasami za bardzo – mnie też denerwują zdjęcia ciast w piekarniku (no chyba, że zapowiadają nowy przepis na O kórej kawa?! ) – jak już ktoś wystawia i smaku robi, to niech chociaż przepis doda! 😉. Ale przecież nie wszystko trzeba komentować, mamy różne gusta, „jaramy” się często skrajnie odmiennymi rzeczami, więc oczywiste jest to, że nie wszystko co nasz znajomy wrzuca do sieci budzi naszą aprobatę. Jednak nikt nie zmusza nas do publicznego ustosunkowywania się do tego co nam się nie podoba. Jeśli chcemy kolegę sprowadzić na lepszą drogę, powiedzmy mu o naszym niezadowoleniu z jego publicznych poczynań prosto w oczy, lub wyślijmy wiadomość prywatną. A jeśli nie zależy nam na takiej osobie, po prostu irytującego posta zignorujmy! To takie proste! No.

Nagadała, wyżaliła, idzie świętować 500. followersa z Insta 😉

Ten post ma 2 komentarzy

  1. No,wylałaś żale ale śliczne zdjęcie wstawiłaś

    1. Dziękuje Mamusiu :*

Dodaj komentarz

Zamknij